Maciej Stańczuk: Wojna o węgiel: Hilary Minc byłby dumny

Nie zrobiono nic, by wypełnić lukę po dostawach węgla z Rosji. Dlatego dla przykrycia własnych zaniedbań zdecydowano się użyć retoryki komunistów i uderzyć w składy węglowe, bo przecież to spekulanci i co gorsza firmy prywatne.

Publikacja: 02.11.2022 19:10

Maciej Stańczuk: Wojna o węgiel: Hilary Minc byłby dumny

Foto: AdobeStock

Wygląda na to, że rząd rozpoczął kolejną wielką kampanię propagandową. Tym razem można ją nazwać wojną o węgiel. Naszym pradziadkom i dziadkom ta nazwa nie jest obca. Musi kojarzyć się z PRL-owską „bitwą o handel”, kiedy komuniści w latach 1949-1947 zdecydowali się zlikwidować prywatny handel z obrotu gospodarczego, tłumacząc ten ruch walką ze spekulantami. Wtedy jednak chodziło przede wszystko o ideologię.

Autor tamtej koncepcji - komunistyczny wicepremier gospodarki Hilary Minc - chciał na skróty zlikwidować gospodarkę rynkową i zastąpić rynek gospodarką centralnie planowaną typu sowieckiego. 75 lat temu komuniści w tym celu szybko uchwalili kilka ustaw, które zniszczyły wiele firm handlowych i budowlanych, które zaraz po wojnie skutecznie ponownie rozpoczęły działalność operacyjną. Przypomnijmy, jak te ustawy nazywały się. Była to przede wszystkim ustawa o zwalczaniu drożyzny i nadmiernych zysków w obrocie handlowym, ustawa o obywatelskich komisjach podatkowych i lustratorach społecznych oraz o koncesjach na prowadzenie przedsiębiorstw handlowych i budowlanych. Bardzo szybko Minc osiągnął swoje cele, prywatny handel został zlikwidowany, często przy terrorze aparatu przemocy. 

Dzisiaj w Polsce dystrybucja i handel węglem jest w dużej części sprywatyzowany, również koncerny energetyczne kontrolowane przez skarb państwa zawierają w dużej mierze kontrakty na dostawę węgla poprzez prywatnych brokerów. Mamy w Polsce ok. 3,5 tys. składów węgla, całkowicie prywatnych, zatrudniających prawie 100 tys. ludzi. Są to wyspecjalizowane i kompetentne przedsiębiorstwa dysponujące odpowiednim sprzętem, w tym własną logistyką, czyli wszystko to, czego brakuje samorządom. Składy węglowe od lat zapewniały skuteczną dystrybucję węgla, którego nigdy nie brakowało, przynajmniej od czasów nieszczęsnego stanu wojennego sprzed 40 laty. Co zatem się stało, że rząd doprowadził dzisiaj do takiego kryzysu na rynku węgla, którego ponoć miało starczyć na najbliższe 200 lat. 

Obecny kryzys został sprowokowany przede wszystkim bezrefleksyjnym i natychmiastowym wprowadzeniem przez rząd polski w kwietniu 2022 r. embarga na import węgla z Rosji bez zapewnienia importu z kierunków alternatywnych. Wyszliśmy po prostu przed szereg, gdyż UE wprowadziła embargo dopiero w sierpniu, kiedy poszczególne kraje członkowskie były w stanie wypełnić deficyt zakupami z innych kierunków geograficznych. W tym czasie ani rząd, ani kontrolowane przez niego koncerny energetyczne nie uznały za stosowne zadbać o odpowiednie kontrakty.

Te drugie najprawdopodobniej uznały, że nie jest to ich obowiązek, gdyż od długiego czasu czekają na powołanie państwowej agencji NABE, do której mają być przeniesione ich wszystkie aktywa węglowe. Oczywiście nie jest to dla ich zarządów żadnym usprawiedliwieniem.

Rządzący zbyt późno zorientowali się, że nie zrobiono nic, by wypełnić lukę dostaw w Rosji w wysokości ok. 10 mln ton. Dlatego dla przykrycia własnych zaniedbań zdecydowano się użyć retoryki komunistów spod znaku Minca i uderzyć w składy węglowe, bo przecież są to spekulanci i co gorsze są to firmy prywatne. Przyjęto też agresywną retorykę o konieczności zmuszenia władz samorządowych do odebrania ogromnemu sektorowi prywatnemu handlu węglem jego obszaru działania. W ten sposób rząd chce najprawdopodobniej przykryć własną nieudolność, a przy okazji osłabić i ubezwłasnowolnić opozycyjne w większości samorządy oraz zniszczyć prywatny handel węglem.

Decydująca jest przy tym logika Minca, że wyrugowanie prywaciarza z obrotu gospodarczego przyczyni się do zmniejszenia marż. Szkoda, że rząd nie dostrzega nadmiernych marż (windfall profits) w grupach energetycznych, które sam kontroluje - według Globenergia to właśnie ich marża w aż 72 proc. odpowiada za wysokie giełdowe ceny energii w Polsce, podczas gdy koszt emisji certyfikatów CO2 (ETS) to tylko 16 proc. (dane z 3.10.2022).

Tymczasem zorientowawszy się, jakie konsekwencje może mieć spóźnione polecenie premiera kupna przez grupy energetyczne brakującego węgla za wszelką cenę późnym latem (jej nie znamy, gdyż jest to tajemnica handlowa), zauważono że sytuacja jest poważna i wymyka się spod kontroli i zdecydowano zamiast poważnej debaty i wyjaśnienia opinii publicznej, co się stało, zrobić to, co rządowi wychodziło do tej pory najlepiej, czyli sięgnięto po PR i antyrynkową propagandę.

Spółki energetyczne wydały miliardy na zakup brakującego węgla dla ludności (nie wiemy dokładnie ile). Teraz powstał problem, jak te kwoty odzyskać. Warto w tym miejscu zbadać, kto na operacji importu węgla za wszelką cenę zarobił i nadal zarabia duże pieniądze. Być może ktoś wiedział wcześniej o wprowadzeniu zaskakującego embarga na import węgla z Rosji zanim dowiedział się o tym rynek.

Trudno powiedzieć, dlaczego tematem nie zajmuje się w wystarczającym zakresie opozycja, gdyż problemy z węglem wystąpiły tylko w Polsce, w żadnym innym kraju UE nie miały miejsca. Dlaczego wyszliśmy przed szereg tylko z węglem, a nie z importem ropy, LPG, czy gazu (ten kontrakt wypowiedzieli sami Rosjanie, mimo że można było takie embargo ogłosić wcześniej ze względu na uruchomiony we wrześniu rurociąg Baltic Pipe)? Zbyt dużo tu niedopowiedzeń.

Tymczasem cierpią na tej sytuacji polscy przedsiębiorcy, którym oferowane są horrendalne ceny energii i gazu w kontraktach na przyszły rok. Dobrze, że rząd zdecydował się na interwencję w rynek, zamrażającej ceny energii na poziomie 2021 r. dla gospodarstw domowych, MŚP i mikrofirm. Efektywna podwyżka cen energii dla tych podmiotów nie będzie większa niż 18 proc. (gospodarstwa domowe), MŚP, mikrofirmy i samorządy mają płacić efektywnie jeszcze mniej (1,085zł/kWh), co w stosunku do obecnych cen rynkowych stanowi sporą ulgę.

Wart uwagi jest też mechanizm uzależnienia ceny od zużycia energii. Otóż nowa stawka za 2023 r. ma obowiązywać tylko do wysokości 90 proc. zużycia od 1.12.2020 do 30.12.2021, co powinno wymusić na tych podmiotach oszczędności zużycia energii, gdyż dodatkowo nie opublikowano taryfy po przekroczeniu limitu 90 proc.

Nowa regulacja nie dotyczy firm dużych, które nie funkcjonują w branżach energochłonnych: nie dostaną one żadnych rekompensat. Dlatego należy spodziewać się z ich strony przerzucania wyższych kosztów produkcji na cenę ich produktów finalnych, co nie pozostanie bez wpływu na procesy inflacyjne (żywność, leki, koleje, telekomunikacja itp.).

Rząd nie zaprezentował też kosztów operacji dla budżetu, co stało się już pewną złą tradycją przedstawiania projektów ustaw bez wyliczeń ich skutków finansowych. Tradycyjnie też poszukiwanie optymalnego modelu interwencji odbywa się przy całkowitym pominięciu partnerów społecznych, w tym organizacji przedsiębiorców. Brak takiego dialogu powoduje wysyp nieuporządkowanych pomysłów (gwarantowana cena węgla poniżej 1000 zł za tonę, dopłaty do cen węgla, którego nie można kupić, powszechny „windfall tax” dla wszystkich firm etc.), często wewnętrznie sprzecznych.

Niepokoi też pomysł mechanizmu ograniczającego nadmiarowe przychody wytwórców energii z OZE (wiatr, słońce, woda, biomasa, biogaz – w tym rolniczy). Te pieniądze mają trafić bezpośrednio do budżetu, a nie na wsparcie inwestycji w OZE. Co zadziwia, wyłączeni z mechanizmu będą producenci prądu z najbardziej szkodliwego dla środowiska węgla brunatnego, kamiennego, gazu, odpadów, paliw ciekłych i biometanu.

W zakresie OZE wyłączeni mają być tylko właściciele małych instalacji do 1MW oraz ci, którzy korzystają z systemów wsparcia (aukcje lub zielone certyfikaty). Nadal też rząd – mimo wielu zapowiedzi – nie zmienił słynnej ustawy 10H, co pozostawia wiele wątpliwości co do formy i kształtu polskiej transformacji energetycznej, która jest absolutnie niezbędna dla zapewnienia konkurencyjności polskich przedsiębiorstw.

Ze względu na strukturalny ślad węglowy wynikający z faktu, że prawie 80 proc. polskiego miksu energetycznego pochodzi z wysokoemisyjnego spalania paliw kopalnych, grozi naszym firmom utrata roli poddostawcy/podwykonawcy w łańcuchu dostaw globalnych podmiotów gospodarczych, a na tym w znacznej mierze opierał się sukces polskiego modelu gospodarczego po 1989 r.

To zagrożenie staje się coraz bardziej realne, w szczególności wobec faktu, że wpływy z ETS w 2021 r. (24 mld zł) zostały ponownie w lwiej części przejedzone i nie służą transformacji energetycznej. Brak uruchomienia KPO to również unieruchomienie wielu inwestycji w OZE, bez których polska transformacja energetyczna nie ma szans się udać. Dlatego też dyskusja publiczna o problemach z węglem nie powinna skupiać się wyłącznie na zapewnieniu logistyki importowanego węgla, ale przede wszystkim na optymalizacji polskiej ścieżki transformacji energetycznej. 

Autor jest ekspertem Business Centre Club i członkiem Towarzystwa Ekonomistów Polskich.

Wygląda na to, że rząd rozpoczął kolejną wielką kampanię propagandową. Tym razem można ją nazwać wojną o węgiel. Naszym pradziadkom i dziadkom ta nazwa nie jest obca. Musi kojarzyć się z PRL-owską „bitwą o handel”, kiedy komuniści w latach 1949-1947 zdecydowali się zlikwidować prywatny handel z obrotu gospodarczego, tłumacząc ten ruch walką ze spekulantami. Wtedy jednak chodziło przede wszystko o ideologię.

Autor tamtej koncepcji - komunistyczny wicepremier gospodarki Hilary Minc - chciał na skróty zlikwidować gospodarkę rynkową i zastąpić rynek gospodarką centralnie planowaną typu sowieckiego. 75 lat temu komuniści w tym celu szybko uchwalili kilka ustaw, które zniszczyły wiele firm handlowych i budowlanych, które zaraz po wojnie skutecznie ponownie rozpoczęły działalność operacyjną. Przypomnijmy, jak te ustawy nazywały się. Była to przede wszystkim ustawa o zwalczaniu drożyzny i nadmiernych zysków w obrocie handlowym, ustawa o obywatelskich komisjach podatkowych i lustratorach społecznych oraz o koncesjach na prowadzenie przedsiębiorstw handlowych i budowlanych. Bardzo szybko Minc osiągnął swoje cele, prywatny handel został zlikwidowany, często przy terrorze aparatu przemocy. 

Pozostało 87% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację