We wtorek 27 września nastąpi otwarcie rurociągu Baltic Pipe, który ma dać Polsce dostęp do złóż gazu ziemnego na norweskim szelfie kontynentalnym. Tym samym – przy wsparciu Unii Europejskiej, sięgającym setek milionów euro z programu Łącząc Europę – zmaterializuje się w końcu inwestycja, której początki sięgają roku 2000 i rządu Akcji Wyborczej Solidarność oraz Unii Wolności. Projekt ten, w oparciu o analizę ówczesnych dokumentów, opisali na łamach „Rzeczpospolitej” parę tygodni temu premier Janusz Steinhoff i minister Andrzej Karbownik w tekście pt. „Baltic Pipe – fakty i mity” (https://www.rp.pl/opinie-ekonomiczne/art36890381-karbownik-steinhoff-baltic-pipe-fakty-i-mity).
Wówczas to, 22 lata temu, przedsięwzięcie to było absolutnie przełomowe. Nie tylko dlatego, że cały wolumen importowanego do Polski gazu pochodził z Federacji Rosyjskiej. Był to również czas przed rozpętanymi przez Gazprom dramatycznymi, zimowymi kryzysami gazowymi z lat 2006 i 2009. Mimo to rząd AWS-UW zdefiniował dywersyfikację dróg transportowych i źródeł pochodzenia gazu ziemnego jako jedno z fundamentalnych wyzwań polityki gospodarczej i bezpieczeństwa energetycznego państwa. Dostrzeżono zwłaszcza fakt traktowania przez Rosję dostaw nośników energii jako skutecznego narzędzia prowadzonej imperialnej polityki.
Pora na projekt numer dwa
Baltic Pipe od początku pomyślany był jako remedium na wyżej wspomniane zagrożenia i kluczowe dla naszej suwerenności rozwiązanie; miał być gwarantem bezpieczeństwa energetycznego i rozwoju oraz konkurencyjności gospodarki, stymulując przy tym odchodzenie od węgla na rzecz źródła znacznie mniej emisyjnego. Realizowaliśmy wówczas program restrukturyzacji górnictwa węgla kamiennego, który zakładał częściową i całkowitą likwidację 23 trwale nierentownych kopalń. Baltic Pipe miał stanowić uzupełnienie bilansu energetycznego państwa, z uniknięciem budowy drugiej nitki Gazociągu Jamalskiego z Rosji.
Miało to być nowe otwarcie w naszej energetyce. Import gazu z szelfu norweskiego wymagał akceptacji władz Norwegii (rządu i parlamentu), którą w efekcie naszej aktywności dyplomatycznej uzyskaliśmy w 1999 roku. Co więcej, między innymi premierzy Słowacji – Mikuláš Dzurinda, Litwy – Algirdas Brazauskas i Czech – Miloš Zeman deklarowali gotowość odbierania nadwyżek gazu z rurociągu norweskiego. Kreowało to Polskę na przyszłościowy hub gazowy, zaopatrujący naszą część Europy w ten surowiec, i to z Norwegii oraz Danii. Podkreślenia wymaga wielki wkład pracy w ten projekt Piotra Naimskiego i Piotra Woźniaka, pracujących wówczas w zespole rządowych doradców.
Można z pewną goryczą skonstatować, że brak kontynuacji projektu Baltic Pipe spowodował zmarnowanie dwóch dekad. Tego już nie zmienimy. Warto jednak zadać pytanie: jakie działania w sektorze energii należałoby podjąć w naszym państwie tu i teraz, by ambicją i długoterminowym efektem dorównywały – na swój sposób – idei połączenia gazowego z Danią i Norwegią AD 2000? Co we współczesnej Polsce, w erze wdrażania Porozumienia Paryskiego i dążenia do neutralności klimatycznej UE z jednej strony oraz szalejących cen energii i jak najszybszego odchodzenia przez Unię od rosyjskich paliw kopalnych z drugiej, może być takim nowym otwarciem – Baltic Pipe 2.0?