Węgierski premier Viktor Orbán postanowił przejąć sporą część „nadzwyczajnych” zysków spółek z niektórych sektorów. Zszokowało to wielu inwestorów i sprowokowało wyprzedaż węgierskich aktywów. A jeśli za kilka miesięcy podobny pomysł przedstawi Komisja Europejska, to będzie za to chwalona?
Nie mam zamiaru chwalić Viktora Orbána. Sam się przecież w obecną sytuację wpakował, fundując elektoratowi prezenty w czasie kampanii wyborczej. Teraz, by łatać budżet i utrzymać tarcze antyinflacyjne, sięga po zyski: banków, ubezpieczycieli, firm energetycznych, sieci sprzedaży detalicznych i linii lotniczych. Liczy na to, że naród to zrozumie. Wszak trzeba „pogonić spekulantów”, którzy żerują na inflacji i wojnie. Przez kilka tygodni Orbán będzie gromko za to potępiany przez komentatorów ekonomicznych. W tym czasie jednak inne rządy będą uważnie przyglądać się jego podatkowemu manewrowi.
Czytaj więcej
Premier Węgier, Viktor Orban znalazł sposób na dofinansowanie budżetu mocno osłabionego kampanią wyborczą, która zapewniła mu kolejną kadencję. Środki odbierze firmom, które działają w jego kraju.
Nie jest żadną tajemnicą, że wprowadzenie podatku od zysków nadzwyczajnych jest rozważane już przez rząd brytyjski. W kilku innych krajach trwa debata publiczna na ten temat. Pod ostrzałem opinii publicznej są m.in. koncerny naftowe zarabiające na wzroście cen ropy. Na to nakłada się działalność różnych ekologicznych pięknoduchów i innych zielonych ludzików, którzy chcieliby jak najszybciej wykończyć spółki z branży paliw kopalnych.
Linie lotnicze też są na cenzurowanym, bo latanie przecież zostawia ogromny ślad węglowy. Wielką sympatią nie są darzone też banki i firmy farmaceutyczne. Pięknoduchy płaczą też z powodu zysków koncernów zbrojeniowych. Jest więc kogo łupić z zysków.