Mogłoby się wydawać, że ostatnia konferencja prasowa prezesa NBP to tylko kolejny spektakl potwierdzający jego słabe przygotowanie do tej ważnej dla bezpieczeństwa ekonomicznego kraju funkcji. Sprawa jest jednak dużo poważniejsza, bo w wypowiedzi pojawiły się nowe wątki, które każą obawiać się nie tylko o dalszy przebieg inflacji i wzrostu gospodarczego, ale i o przyszłą stabilność sektora finansów publicznych i finansowego, a w efekcie także stabilność polityczną.
Wystarczy być
W zakresie wywiązywania się NBP z funkcji informacyjno-komunikacyjnych banku centralnego wystąpienie prezesa należy ocenić jako dalsze obniżenie i tak już niskiego poziomu merytorycznego. Jego odpowiedź na pytania o perspektywy gospodarcze i o przyszłą politykę pieniężną można podsumować tak: proszę mnie nie pytać o to, co będzie za miesiąc, proszę mnie o to zapytać za miesiąc, ale proszę mnie wówczas przypadkiem nie pytać, co będzie za kolejny miesiąc, bo tego też nie będę wiedział. To kompromitujące, ale bardzo wygodne podejście, gdyż łatwiej jest wówczas „sprzedać” otoczeniu przekaz, że podjęta decyzja była w 100 proc. właściwa, bo odzwierciedlała występujący w danym dniu bilans ryzyk.
Dzieląc się głęboką myślą, że „stopy mają to do siebie, że raz idą w górę, raz w dół”, prezes przybliżył się bardzo do Chaunceya Gardinera, bohatera zekranizowanej satyrycznej minipowieści Jerzego Kosińskiego „Wystarczy być”, w którego enigmatyczno-metaforyczne wypowiedzi w TV w rodzaju: „po wiośnie i lecie przychodzi jesień i zima, a potem znowu mamy wiosnę i lato”, z zapartym tchem wsłuchiwali się komentatorzy ekonomiczni i polityczni, próbując rozszyfrować przyszłą koniunkturę.
Przy trwałym już procesie łamania przez prezesa NBP standardów komunikacyjnych banków centralnych prawdziwy jakościowy przełom dokonał się w jego sposobie „zarządzania prawdą”. Otóż wyparł się on własnych słów ze stycznia ub.r. o zerowym prawdopodobieństwie podwyżek stóp i to wiedząc, że ówczesna deklaracja zostanie natychmiast przypomniana w mediach. Tak więc syndrom szatniarza z filmu „Miś” dotarł już do NBP, co potwierdza lekceważący stosunek prezesa do najważniejszego zasobu banku centralnego, za jaki powszechnie uznaje się jego wiarygodność.
W kraju demokratycznym, respektującym trójpodział władzy i własną konstytucję, po takiej wypowiedzi prezesa banku centralnego prawdopodobieństwo jego wyboru na drugą kadencję spadłoby praktycznie do zera. Być może poziom merytoryczny wypowiedzi byłby wyższy, a stopień arogancji mniejszy, gdyby w konferencjach prasowych – jak przez wiele lat – uczestniczyli też dwaj inni członkowie RPP. Jak już jednak wiadomo na podstawie opublikowanych wyników głosowania, na koniec swojej kadencji poprzednia Rada zadbała w komplecie o komunikacyjny monopol prezesa, a pozycja monopolistyczna nie sprzyja poprawie jakości produktu.