Nie mają Państwo pojęcia, jaką radość mogą sprawić zakupy w internecie, gdy się całą rodziną wyląduje na kwarantannie w oczekiwaniu na wynik testu na covid, a lodówka świeci pustkami. Właśnie w takiej kłopotliwej sytuacji znaleźliśmy się w ubiegłym tygodniu, a od śmierci głodowej uratował nas e-sklep jednej z sieci hipermarketów.
Handel internetowy stał się jednym z największych beneficjentów pandemii – w 2021 r. przybyło 16 proc. e-sklepów – i z fali na falę covidu radzi sobie coraz lepiej. Zbliżające się tsunami omikrona jeszcze bardziej go umocni. Prognozowany przez epidemiologów znaczny wzrost liczby osób na kwarantannie zwiększy popyt na e-dostawy żywności i towarów FMCG z tzw. dark shopów (małych magazynów) powstających jak grzyby do deszczu w dużych miastach oraz klasycznych sieci handlowych. Pod warunkiem jednak, że giganci popracują nad ofertą, która w internecie bywa rozczarowująco uboga w porównaniu z tym, co oferują w hipermarketach.
W mniejszych miejscowościach o zakupy żywności w czasie kwarantanny być może trzeba będzie prosić sąsiadów, ale dociera tam e-handel innymi dobrami – od sprzętu AGD po książki czy bieliznę. Zdemokratyzował zakupy, czyniąc je dostępnymi zarówno w metropoliach, jak i miasteczkach i wsiach. Ta inkluzywność ma wymiar nie tylko konsumencki, ale i biznesowy. Sklepy z małych miejscowości mogą dzięki wielkim platformom e-handlu docierać do 38 mln konsumentów, nie ograniczając się do rynku lokalnego. To przedłuża im życie i daje szansę rozwoju.
Czytaj więcej
Pandemia pozwoliła chwycić sklepom internetowym wiatr w żagle. Kolejna fala jeszcze nakręci mocno rozpalony rynek.
Rozwój e-handlu zależy od: po pierwsze, powszechnego dostępu do szybkiego internetu, a po drugie, od infrastruktury logistycznej. Zarówno z jednym, jak i drugim jest coraz lepiej. Światłowód za pieniądze z UE dociera do kolejnych miejscowości, a tam, gdzie go jeszcze nie ma, dociera internet bezprzewodowy.