Ceny mieszkań cały czas rosną, tymczasem sprzedaż nie hamuje. Wydawało się, że 2019 r. będzie drugim rokiem spadku sprzedaży w ujęciu ilościowym, tymczasem IV kwartał wypadł bardzo dobrze. Jak ocenia pan sytuację na rynku?
Pojęcia „tanio" i „drogo" są względne. Jest dużo drożej niż trzy lata temu, ale prawdopodobnie dużo taniej niż za trzy, cztery lata. Faktycznie wydawało się, że pierwotny rynek mieszkaniowy wchodzi w fazę spowolnienia po pięciu latach boomu, w 2019 r. okazał się drugim po rekordowym 2017 r. pod względem sprzedaży. Dlaczego?
Moja teoria jest taka, że 2019 r. był rokiem wyborczym, w kampanii przed jesiennymi wyborami parlamentarnymi posypały się nowe obietnice wyborcze, transfery socjalne, ale przede wszystkim rząd jasno zarysował ścieżkę wzrostu płacy minimalnej. Płaca minimalna to ważny czynnik, ma swoją dynamikę, od której zależy dynamika płacy średniej. Do 2024 r. płaca minimalna ma wzrosnąć o niemal 80 proc., co pociągnie wzrost płacy średniej o 50–60 proc. Wydaje się, że ceny mieszkań mogą wzrosnąć w tym samym tempie. Taki scenariusz wzrostu cen mieszkań w tempie 10 proc. rocznie wydaje mi się prawdopodobny.
Wygląda na to, że w IV kwartale ubiegłego roku rynek zrozumiał, że wszystko będzie drożeć.
Wraz z kolejnymi podwyżkami cen mieszkań na rynku krąży pytanie – czy mamy bańkę?