Realny deficyt mieszkań w Polsce sięga obecnie 2,1 mln, a w perspektywie do 2030 r. nawet 2,7 mln sztuk – szacują eksperci HRE. Tę wyrwę trudno będzie szybko zasypać, biorąc pod uwagę, że rocznie na rynek trafia 120–180 tys. lokali, z czego mniej więcej po połowie dostarczają zawodowi deweloperzy i Polacy prywatnie budujący sobie domy. Budownictwo społeczne czy komunalne na tym tle w zasadzie nie istnieje.
– Duzi deweloperzy ograniczają się do najbardziej chłonnych i bezpiecznych dla nich rynków, czyli aglomeracji. Nie interesują ich mniejsze miejscowości, w których też jest przecież duży popyt na mieszkania z rynku pierwotnego. Z kolei gracze z lokalnych rynków poprzestają na mniejszych inwestycjach i po prostu boją się podejmować ryzyko i zwiększać skalę – mówi Michał Sapota, ekspert HRE, a także wiceprezes Mount TFI i były szef największego dewelopera w Polsce, Murapolu (który notabene jest obecny w 15 miastach, nie tylko aglomeracjach).
Zdaniem eksperta podaż mieszkań można byłoby zwiększyć, gdyby w odpowiedni sposób zaangażowało się w to państwo. Potrzebny jest kodeks budowlany upraszczający prowadzenie inwestycji.
– Dziś najwięksi deweloperzy sprzedają 2–4 tys. mieszkań rocznie. Mogliby zwiększyć skalę, o ile mieliby zapewniony zbyt w dłuższym terminie. Państwo nie powinno wchodzić w buty deweloperów, tylko zapewnić firmom preferencyjne długoterminowe finansowanie i gwarancję odbioru zamówionych mieszkań, które mogłyby być przeznaczone na różne cele: na wynajem komercyjny lub jako lokale socjalne – mówi Sapota. – Uważam, że firmy byłyby gotowe zrezygnować z części marży, jaką dziś zapewnia sprzedaż mieszkań odbiorcom indywidualnym, gdyby właśnie miały zapewnioną przynajmniej średnioterminową współpracę z odbiorcą dużych transz lokali – dodaje.
Czy przyjęcie ustawy o FINN-ach mogłoby skłonić instytucjonalnych inwestorów prywatnych do tworzenia całych portfeli mieszkań?