W pogoni za łupami zbrojne oddziały najechały tysiące przedsiębiorstw na półwyspie, wyrzucając właścicieli i ogłaszając właścicielem posiadłości władze Krymu - czytamy na łamach "New York Timesa".
Hotele i piekarnie
Stocznię w Kerczu milicja najechała z lądu i z morza, a suchy dok szturmowano z dwóch łodzi - mówi na łamach "New York Timesa" Mikołaj Kuźmienko, prezes zarządu stoczni. - To wyglądało jak operacja wojskowa, prowadzona przez wspierane przez rząd oddziały tzw. samoobrony, której członkowie ukrywali twarze pod kominiarkami - opowiada.
Te siły, które pomogły Rosjanom w zajęciu Krymu, podlegają premierowi Siergiejowi Aksjonowowi, który nazywa je milicją ludową. Kierownictwo stoczni desperacko próbowało połączyć się z przedstawicielami rządu, policji i F.S.B., czyli rosyjską służbą bezpieczeństwa - mówi Kuźmienko na łamach "New York Timesa". - Nikt nie odpowiedział. Ten najazd był w pełni popierany przez lokalne władze.
Podobne doświadczenia były udziałem także innych właścicieli nieruchomości. Arbitralne wprowadzanie praw własności było bardzo długo przekleństwem nad prowadzeniem interesów w Rosji. Niektóre wielkie sprawy, takie jak przejęcie firmy naftowej Jukos, a ostatnio Basznieftu, trafiły na pierwsze strony gazet. Ale na Krymie konfiskaty nieruchomości są prowadzone tak szeroko i systematycznie, że bez precedensowo.
Od czasu, gdy Rosja zajęła Krym dziesięć miesięcy temu, warte ponad 1 mld dol. nieruchomości i inne udziały zostały odebrane poprzednim właścicielom - jak szacują sami właściciele i ich prawnicy.