Zaliczany jest do największych legend jazzu, stawiany w jednym rzędzie obok Milesa Davisa, który zresztą młodego Keitha Jarretta wziął do swojego zespołu. Wielu krytyków twierdzi, że to u boku tego mistrza rozkwitł jego kunszt improwizatorski. Prawdopodobnie jednak ze swoją wyobraźnią muzyczną, talentem, ale i wiedzą doszedłby też samodzielnie tam, dokąd pragnął.
Pozycję megagwiazdora budował stopniowo od końca lat 60. w różnych formacjach jazzowych, ale przede wszystkim w solowych występach fortepianowych. Wprowadzał wówczas publiczność w świat oszałamiających improwizacji, niekiedy tworzonych „na gorąco”, gdy ktoś z sali zaproponował ich tonację.
Czytaj więcej
Klasyczne dzieła i nastrojowe solowe improwizacje usłyszymy na dwóch nowych albumach Keitha Jarretta.
„Bordeaux Concert” jest zapisem takiego wieczoru, ale tym razem Keith Jarrett wykreował rodzaj suity. Taki cykl utworów, będących przetworzeniem różnych tańców, wykrystalizował się w epoce baroku (mistrzami suit byli Bach i Händel), a Keith jako niedoszły wirtuoz klasyczny, bo tego pragnęli jego rodzice, świetnie poznał rozmaite klasyczne formy.
Barokowa suita opierała się na przeciwstawianiu tańców wolnych i szybkich, zamiast tego w XXI wieku Keith Jarrett wybrał konfrontację stylów i konwencji. We wcześniejszych solowych koncertach chciał często olśnić słuchacza nieprawdopodobną biegłością pianistyczną i inwencją, a teraz zmusza do wnikliwego wsłuchania się w to, co proponuje. A daje nam muzykę niesłychanie wyrafinowaną, bo Keith Jarrett przekracza granice.