Ukraina toczy obecnie wojnę na kilku frontach. Obok tego militarnego ważny jest ten służący uświadomieniu światu, jakim jest krajem, że ma własną kulturę i sztukę i to tworzoną od stuleci, a zagranicą nieznaną. Tę wojnę także prowadzi z powodzeniem, co widać choćby po eksplozji muzyki ukraińskiej poza jej ojczyzną.
Pomysł na tournée Kijowskiej Orkiestry Symfonicznej wydawał się jednak wręcz niemożliwy do zorganizowania. Muzyków udało się wszakże zebrać ponownie, choć trzeba było dokooptować kilku instrumentalistów w miejsce tych, którzy walczą. Polska zaoferowała im oraz ich rodzinom gościnę na czas prób, by doszło do skutku planowanych siedem koncertów w najważniejszych salach Niemiec.
Czytaj więcej
W Warszawie Kijowska Orkiestra Symfoniczna rozpocznie swą pierwszą od wybuchu wojny zagraniczną trasę.
Tę trasę Kijowska Orkiestra Symfoniczna rozpoczęła jednak od występu w Filharmonii Narodowej, 23 kwietnia zagra natomiast w Łodzi. W Warszawie przyjęto ją gorąco, co oczywiście wynika z naszego stosunku do przybyszy w Ukrainy, ale po występie oklaski miały taką samą moc i nie było w tym taryfy ulgowej. Wystąpił przed polską publicznością zespół stosunkowo młody w porównaniu z wieloma orkiestrami europejskimi, bo działający dopiero od czterdziestu lat, ale wysoce profesjonalny, zgrany, w którym muzycy czujnie słuchają dyrygenta i siebie wzajemnie.
Podstawą programu były utwory dwóch ukraińskich kompozytorów ze skrajnych biegunów dziejów nowożytnej muzyki ukraińskiej. Trzyczęściowa Symfonia C-dur żyjącego w XVIII w. Maksyma Berezowskiego to przykład muzyki doby klasycyzmu. Kijowianie zagrali ją pełnym, dużym składem, a to praktyka rzadko stosowana przez orkiestry symfoniczne, a jednak smyczki brzmiały lekko i finezyjnie, całość zaś utrzymana w żywiołowym wręcz tempie.