Prokurator Cyrus Vance Jr. (syn sekretarza stanu w administracji Jimmy'ego Cartera) pięć lat temu oddalił zarzuty włoskiej modelki, która twierdziła, że Harvey Weinstein próbował włożyć rękę pod jej spódnicę i wymusić pocałunek. Jednak w 2017 r. artykuły w „New York Times" i „New Yorkerze" pokazały niezwykłą skalę, na jaką producent filmowy wykorzystywał swoją pozycję, aby wymusić stosunki seksualne. Sprawa przekształciła się w czołową batalię ruchu skrzywdzonych kobiet #MeToo w zdominowanym przez białych mężczyzn Holywood.
Mimo że Weinsteina o przemoc, a nawet gwałt oskarżały dziesiątki kobiet, zadanie Vance'a było niezwykle trudne. Musiał przekonać do winy producenta ławę dwunastu przysięgłych (7 mężczyzn i 5 kobiet), nie dysponując dowodami materialnymi.
Prokurator oparł linię argumentacji na zeznaniach dwóch kobiet: asystentki producenta Miriam Haley, która twierdziła, że w 2006 r. Weinstein wymusił na niej akt seksu oralnego, oraz aspirującej aktorki Jessiki Mann, która zeznała, że oskarżony zgwałcił ją w pokoju hotelowym w 2013 r. Sprawę utrudniał jednak fakt, że – jak wykazała główna adwokat Weinsteina Donna Rotunno – obie kobiety utrzymywały później z producentem przyjazne relacje (świadczą o tym SMS-y), miały też z nim dobrowolne stosunki seksualne.
– W jednym z SMS-ów pani Mann nazywa mojego klienta „pseudo-ojcem", który daje jej „wszelkie wsparcie, którego potrzebuje" – mówiła Rotunno.
Sędzia James M. Burke zgodził się na złożenie zeznań także przez kobiety, które mówią o wydarzeniach sprzed tylu lat, że Weinstein nie mógłby zostać za nie pociągnięty do odpowiedzialności. Chodziło jednak o próbę wykazania, że producent od bardzo dawna był „drapieżnikiem seksualnym", działającym według podobnego schematu: po dokonaniu aktu seksualnego, w szczególności takiego bez zgody partnerki, utrzymywał ze ofiarą możliwie bliskie kontakty zawodowe, aby mieć jej dalszą karierę pod kontrolą.