Pisarz i konspirator
W latach pięćdziesiątych Kaczkowski rozwinął swój talent jako powieściopisarza. Popularność zdobyły jego (dzisiaj kompletnie zapomniane) utwory obyczajowe, ale prawdziwy sukces przyniosły powieści historyczne. Barwne obrazy z dziejów dawnej Rzeczypospolitej, pisane w stylu gawędy szlacheckiej, zdradzają prawdziwy talent pisarski. Najbardziej popularny był cykl „Ostatni z Nieczujów”, po ogłoszeniu którego Kaczkowskiego okrzyknięto królem powieści historycznej. Dopiero sukcesy Henryka Sienkiewicza – autora innego, zdecydowanie większego formatu – zepchnęły w cień Kaczkowskiego. Galicyjski pisarz bronił się jak mógł, wytykał Sienkiewiczowi błędy, próbował rywalizować z nim kolejnymi powieściami, lecz, oczywiście, bez skutku.
Zanim jeszcze Sienkiewicz ze swoją „Trylogią” przyćmił Kaczkowskiego, jego postać stała się przedmiotem skandalu. Wydawało się, że rosnący w siłę ruch patriotyczny w Królestwie Polskim jeszcze raz odmienił poglądy pisarza, który w swoich utworach sprzed kilku lat wyśmiewał rodzimych demokratów i zwolenników konspirowania. Za opublikowanie patriotycznej odezwy został jesienią 1861 roku skazany na siedem lat ciężkiego więzienia, lecz w rok później cesarz Franciszek Józef skorzystał wobec niego z prawa łaski. Po wybuchu powstania styczniowego Zygmunt Kaczkowski zaangażował się w pomoc zrywowi – chociaż zastrzegał, że nie wierzy w jego sukces. Pomagał dzięki swoim kontaktom, prowadząc biuro w Wiedniu.
Sprawiedliwość po śmierci
Jesienią 1863 roku powstańczy wywiad przejął szyfrowaną depeszę władz austriackich, w której Kaczkowski figurował jako tajny agent. W styczniu 1864 roku sąd obywatelski skazał pisarza na banicję, podkreślając, że jest „łotrem” i że nawet kara śmierci byłaby dla niego niewystarczająca. Kaczkowski zaprzeczył oskarżeniom, deklarując gotowość publicznego oczyszczenia się z zarzutów. Sugerował, że dekonspirujące go dokumenty nie są prawdziwe, sugerował wręcz prowokację policji. Rząd Narodowy, nie dysponując innymi dowodami na współpracę literata z Austriakami, uwolnił go od zarzutów i przeprosił.
Kiedy w 1896 roku Kaczkowski umierał, dla społeczeństwa był dobrym patriotą. Pamiętano go jako płodnego autora lubianych ongiś powieści, zaś nieszczęśliwa sprawa nie rzucała cienia na pamięć o nim. Po ćwierćwieczu ten osąd diametralnie się zmienił. Upadek Austro-Węgier otworzył sekretne archiwa dla historyków, również polskich. Lwowski historyk Eugeniusz Barwiński dotarł do akt tajnych współpracowników policji politycznej. Wśród dokumentów była i opasła teczka z raportami „Heubauera” – tak brzmiał pseudonim Kaczkowskiego. Okazało się, że przez niemal dekadę Kaczkowski raportował na temat polskiej konspiracji, działań i planów emigracji, ustalał szczegóły działań (dziś powiedzielibyśmy: gier operacyjnych) z oficerami. Z dokumentów wyłonił się obraz sumiennego, inteligentnego i cennego agenta.
Kaczkowski nie robił tego (prawdopodobnie) dla pieniędzy. We własnym mniemaniu chciał uchronić Galicję przed nieszczęściem kolejnego powstania. Słabe to jednak usprawiedliwienie. Galicyjscy konserwatyści, wrodzy próbom powstańczym, umieli jednak zachować lojalność wobec narodu. Balansując między żądzą popularności a własnymi, antypowstańczymi poglądami, Kaczkowski wybrał rozwiązanie najgorsze. I zapłacił za to, chociaż po śmierci. Do powieści Kaczkowskiego zaglądają przede wszystkim historycy literatury, a on sam zajął miejsce w niesławnym poczcie konfidentów państw zaborczych. Nie dowiemy się dokładnie, ile osób za jego „bezinteresowną” współpracę zapłaciło więzieniem lub śmiercią.
Marcin Rosołowski