Wszyscy, którzy ubolewali nad upadkiem obyczaju i tradycji, być może po ostatnich wydarzeniach zrewidują swój pogląd. Żałoba narodowa przejawiała się nie tylko w sferze ducha, zawładnęła także materią.
Tak eleganckiego tłumu dawno nie widziałam w Warszawie. Na placu Piłsudskiego na mszy pogrzebowej rozciągało się morze czerni. Mężczyźni w garniturach, białych koszulach, czarnych płaszczach. Panie w czerni od stóp do głów. W warszawskim Liceum Stefana Batorego przez cały tydzień uczniowie przychodzili do szkoły w ciemnych ubraniach. Podobnie w innych szkołach. Wycieczki, które przyjechały do Warszawy – na ciemno. Na portalu społecznościowym Facebook internauci utworzyli profil Czarna Sobota. „W tydzień po Czarnej Sobocie w Smoleńsku wszyscy ubierzmy się na czarno niezależnie od tego, czy mieszkamy w Polsce, czy los zmusił nas do emigracji”, zawiadamiał inicjator akcji.
Przez cały tydzień na czarno ubierali się dziennikarze telewizji. Piłkarze I i II ligi grali mecze z czarnymi przepaskami. Lekkoatletka Monika Pyrek trenowała w czarnym dresie.
Wszystkie te spontaniczne akcje przeczą twierdzeniu, że współczesna kultura uwolniła się od żałoby. Że okazywanie smutku strojem jest anachronizmem. Nierzadko słyszy się przecież, jak ludzie po stracie bliskiej osoby mówią: „Żałobę noszę w sercu, nie muszę się ubierać na czarno”.
Popkultura zepchnęła śmierć na margines. Zachowujemy się, jakbyśmy nie przyjmowali do wiadomości, że istnieje. Coraz częściej nie zaznaczamy strojem faktu, że straciliśmy kogoś drogiego. Do niedawna te zachowania regulował obyczaj. Okres żałoby po rodzicach i małżonkach trwał rok i sześć tygodni, po dziadkach pół roku, po rodzeństwie i bliskich krewnych od trzech miesięcy do pół roku. Wiele wdów do końca życia nosiło się na czarno, na palcu miały dwie obrączki – swoją i męża. Królowa Wiktoria zachowała żałobę po Albercie przez 40 lat.