Jaką lekcję dał pani Zygmunt Hübner?
Wspominał o aktorce, która całą rolę grała w kulisach i kiedy wchodziła na scenę, była już wypalona. Podczas prób lubił, żeby aktor proponował, co chce grać. Nie miał jednej, ustalonej wizji. Prowadził i tworzył teatr surowy, ale aktorzy do niego lgnęli. Właściwie nie reżyserował, tylko inscenizował. Uwagi miał specyficzne. Pytał: „W tych butach chcesz grać?”. Nie w głowie mu były metafory, naprawdę chodziło o szczegóły. Teatr traktował niezwykle poważnie. Stawał się zupełnie innym człowiekiem, kiedy grał w filmie albo reżyserował filmy. Wtedy dopuszczał do głosu swoje poczucie humoru. Ale nauczył mnie przede wszystkim „Akostwa”: rzadko szedł na kompromis. Był autorytetem, dlatego poprosiłam, żeby został ojcem chrzestnym mojego syna, pomimo że był niewierzący. Dostał na to specjalną zgodę księdza. Kiedy przyszliśmy do domu, na przyjęcie, powiedział: „No, to jak już wszedłem w rodzinę, to chyba nie wypada, żebyśmy byli na pan – pani”.
Czy zdarzył się w pani życiu taki reżyser, który wziął panią za rękę jak dziecko i przeprowadził przez spektakl, tak że nie miała pani najmniejszych wątpliwości?
Takim reżyserem jest Krzysztof Warlikowski. Uprawia grę wyobraźni na wysokim piętrze abstrakcji, jego uwagi są bardzo delikatne, ale nigdy nie czuję się na scenie skazana na samą siebie. Krzysztof jest na wszystkich spektaklach, jeżeli jest konieczność, omawiamy najdrobniejsze szczegóły i wprowadzamy korekty.
Zespół Warlikowskiego to niesamowita aktorska kompania, złożona z bardzo różnych osobowości, reprezentujących kilka pokoleń. Spędzacie wiele czasu na tournée. Jesteście zgrani również poza sceną?
Kwitnie życie towarzyskie, jest dużo szaleństwa, tańca. Kiedy jesteśmy za granicą, wypożyczamy rowery i zwiedzamy miasta, gdzie występujemy. Chodzimy do muzeów. Ostatnio byliśmy w Lublinie, więc poszliśmy na zamek, obejrzeć wystawę „W stronę Schulza”. Potem był czas na dobre jedzenie. Po spektaklach często biesiadujemy. Finały odbywają się w hotelowym pokoju Zygi Malanowicza. Całe towarzystwo spływa z lokali do niego, bo jest bardzo wytwornym gospodarzem.
Słyszałem, że nawet jeśli macie różne poglądy, nie tracicie sympatii do siebie. To dziś takie rzadkie.
Ostatnio Jacek Poniedziałek mówił mi: „Ewa, nie rób tego, tak cię kocham, proszę, nie rób tego”. Nie wiedziałam, o co mu chodzi. Potem domyśliłam się, że miał na myśli mój udział w komitecie honorowym Czesława Bieleckiego.
A czy nie jest tak, że w najnowszym spektaklu Krzysztofa Warlikowskiego rolę Elizabeth Costello, pisarki ateistki, osoby wykluczonej, która stanęła u wrót nieba i nie ma szans, żeby dostać się do raju – gra pani dlatego, że ma poukładane relacje z Kościołem?
Po pierwsze, nie mam poukładanych relacji z Kościołem. Chciałabym, bo moja rodzina jest wierząca, ale kiedyś zwątpiłam. Nie mam łaski wiary. Tyle. Po drugie, inaczej rozumiem rolę, na co wpłynęła lektura „Hańby” Coetzeego. Pomyślałam, że jest poszukującym chrześcijaninem. To dla mnie ewidentne. Warlikowski długo nie miał finału „Końca”. Kiedy dodał fragment z „Elizabeth Costello” powiedział: Coetzee znowu nas uratował. Obsadził mnie, co bardzo mi się podobało, bo rzadko ktoś ze śmiertelników ma okazję, żeby zawalczyć o niebo. Moja bohaterka walczy. Pod koniec życia pożegnała się ze światem. Czuła się już dokumentnie wypalona, tymczasem, w ostatniej chwili, zobaczyła szansę. To wcale nie jest kafkowski finał, tak jak pan napisał. Dla mnie to koniec, w którym nikomu nie odmawia się nadziei. Nie wiadomo, jak będzie, ale trzeba próbować do końca.
Jej role charakteryzuje rzadka w polskim kinie i teatrze lekkość, za którą kryje się jednak często mroczna tajemnica granej postaci. Bohaterki Ewy Dałkowskiej znają i rozumieją świat lepiej od nas. A jeśli nawet uległy na chwilę wielkim emocjom, zachowują spokój. Jest obecnie aktorką Nowego Teatru Krzysztofa Warlilkowskiego. Gra w „Dybuku”, „(A)Polonii” i „Końcu”. Z kolegami z obecnego zespołu spotkała się w „Festen” Grzegorza Jarzyny w Rozmaitościach. Wcześniej była wiele lat związana z Teatrem Powszechnym, do którego zaprosił ją Zygmunt Hübner.
W stanie wojennym występowała w podziemnym Teatrze Domowym.Karierę w kinie rozpoczęła kreacją Gorgonowej w filmie Janusza Majewskiego. Znamy ją z „Bez znieczulenia” i „Korczaka” Andrzeja Wajdy, „Aktorów prowincjonalnych” Agnieszki Holland oraz „Roku spokojnego słońca” Krzysztofa Zanussiego. Trzykrotnie zagrała medium – w „Medium”, „Lekcji martwego języka” i „Głosach”. Kilka razy dubbingowała głosy w „Harrym Potterze”. Od wielu lat związana jest z kabaretem Pod Egidą Jana Pietrzaka.