Anita Werner - rozmowa z Anitą Werner

Z Anitą Werner rozmawia Jacek Cieślak

Aktualizacja: 04.08.2011 18:45 Publikacja: 04.08.2011 14:29

Anita Werner

Anita Werner

Foto: Archiwum

Rz: Pamięta pani siebie z pierwszego dnia w TVN 24, gdy nie była pani jeszcze Damą Pik?

Anitą Werner:

Pamiętam. 9 sierpnia 2001 r. byłam zielona jak trawa na wiosnę. Byłam kompletnym żółtodziobem – 23-letnią dziewczynką, która miała długie włosy, znacznie wyższy głos i straszną jasnobrązową marynarkę. Wkładałam całą energię, żeby nauczyć się czegoś nowego. Jako dziecko nie marzyłam o dziennikarstwie. Chciałam być piosenkarką, kierowcą rajdowym, tłumaczem. Miałam nazbyt dużo zainteresowań i to był mój problem. Do TVN 24 trafiłam przypadkiem. Szukając nowego zajęcia, natknęłam się na ogłoszenie w „Gazecie Wyborczej". Poszłam na casting, tak jak siedem tysięcy młodych ludzi z całej Polski.

Zbliżenie - czytaj więcej

Ale tylko pani zagrała główną kobiecą rolę w „Słodko-gorzkim" Władysława Pasikowskiego u boku Bogusława Lindy. I miała pani kontakt z mediami, bo zorganizowano nam wycieczkę na plan.

Przyjechał wtedy również Grzegorz Kajdanowicz, wówczas początkujący dziennikarz „Teleexpressu". Po latach powiedział mi, że w życiu by nie pomyślał, że będziemy razem pracować w „Faktach". Ja też. Film był jednorazową przygodą 17-letniej dziewczyny. Nigdy nie zamierzałam być aktorką. Są w tym zawodzie lepsi ode mnie. Ale musimy w ogóle o tym rozmawiać? Przecież to było 15 lat temu!

Ale z Lindą grało się chyba przyjemnie.

Taka przygoda w klasie maturalnej jest niesamowitym przeżyciem. Znalazłam się na planie z najlepszymi polskimi aktorami, u najbardziej kasowego polskiego reżysera. To właśnie udział w „Słodko-gorzkim" sprawił, że poszłam na filmoznawstwo.

Granie której ze scen zapadło pani szczególnie w pamięć?

Ależ pan się przyczepił do tego filmu. Z Markiem Kondratem szliśmy szkolnym korytarzem, on grał mojego dyrektora, ja – jego uczennicę o wzroście 183 centymetrów, na szpilkach i w spódniczce mini. Wspaniale zagrał spojrzenie na moje nogi. Wszyscy się nieźle uśmialiśmy.

Kiedy poczuła pani, że znalazła się w grupie najważniejszych dziennikarzy TVN 24?

Nigdy o sobie tak nie pomyślałam, bo to oznaczałoby brak pokory, z którą patrzę na to, co robię. To wielkie szczęście, że od początku mogę korzystać z pomocy najlepszych polskich dziennikarzy. W TVN mam ich na wyciągnięcie ręki, więc uczę się cały czas. Oczywiście, czułam, jak się rozwijam. Potwierdzeniem tego było trafienie do drużyny „Faktów", autorski program „Dama Pik" i nagrody, jakie dostawałam. Nie wierzę, gdy ktoś mówi, że nie mają znaczenia. Mają! Czułam to, otrzymując GrandPress od redakcji wszystkich mediów w Polsce. Wzruszający moment. Zatkało mi gardło. To samo zdarzyło się, kiedy dostałam Telekamerę. Jeżeli głosuje na mnie 160 tysięcy widzów, to jest to sygnał, że to, co robię, ma dla nich wartość. Lepszej nagrody być nie może. Ale nigdy nie myślałam, że znalazłam się na szczycie. Jak się myśli, że się na nim jest – robi się pierwszy krok, żeby z niego spaść.

Nie przez przypadek w tytule pani cyklu znalazło się słowa „dama", bo dobrze oddaje sposób pani obecności na antenie. Spokój to pani główna cecha?

Zawsze bawią mnie pytania, czy wymyśliłam swój telewizyjny wizerunek, bo nie da się w wyrachowany sposób być na antenie przez dziesięć lat. Każdy z nas ma swoją telewizyjną osobowość, która przebija się przez ekran. Nie da się tego wyuczyć. To, jaka jestem przed kamerą, wynika z mojego charakteru, tego, jak ukształtowali mnie rodzice, jakie mam zasady. Nie korzystam ze specjalistów PR. Nikt mnie nie wymyślił. Oczywiście, w studio noszę coś w rodzaju zawodowego kostiumu, bo przecież taka sama jak na wizji prywatnie nie jestem. Mam więcej luzu, częściej się uśmiecham.

Właśnie chciałem to zauważyć.

Ale najważniejsze są dla mnie trzy cechy: pracowitość, uczciwość, pokora. Dziennikarstwo newsowe to nie forma autopromocji. Spotykam się z widzami po to, żeby pokazać im świat albo w ich imieniu zadać pytania. Dlatego nie wyobrażam sobie, bym mogła być nieautentyczna.

Tymczasem współczesna telewizja przypomina konkurs uśmiechów. Bywa, że nieszczerych.

Na szczęście ta sama telewizja obnaża każdą sztuczność.

A skąd wziął się w tytule pani programu kolor pik?

Nie gram w karty i nie znam się na nich, nie sugerowałam się też tytułem opery „Dama pikowa". Chodziło mi o to, by tytuł łączył elegancję, siłę i kobiecość.

W jakich momentach siła była potrzebna pani najbardziej?

W pracy? Po śmierci Jana Pawła II, po katastrofie smoleńskiej, kiedy trzeba było o tym opowiedzieć, bez względu na to, jak bolesne było to dla nas. Przecież znaliśmy wiele z osób, które zginęły pod Smoleńskiem.

Lepiej wtedy zaszyć się w domu czy być z widzami, z zespołem?

W sytuacjach ekstremalnych jesteśmy jak lekarze, którzy jadą na ostry dyżur. Każdy z nas chciał być w firmie i pomóc. Jeśli pyta mnie pan o emocje, to uważam, że aby przeprowadzić widza przez trudne wydarzenia, trzeba być transparentnym. Ale jednocześnie jesteśmy tylko ludźmi, dlatego i nam jest trudno czasami ukryć emocje. Pamiętam, jak głos mi w gardle stawał. Wiem, że to było słychać, ale w takich momentach widzowie przynajmniej czują, że przeżywamy to wspólnie, myślimy podobnie. Rodzi się poczucie wspólnoty, co jest budujące. Były też trudne sytuacje, które razem z kolegami w redakcji przeżywaliśmy bardziej intymnie – na przykład śmierć Marcina Pawłowskiego i jej kolejne rocznice.

Media coraz śmielej wkraczają w nasz intymny świat. Z jednej strony telewizja może pokazać, jak przeżywać trudne chwile, z drugiej – są może takie, kiedy nie powinno się włączać telewizora. Myślę o odchodzeniu Jana Pawła II i sprzecznych informacjach: umarł, nie umarł, czekaniu na strasznego newsa.

Gdy przypominam sobie śmierć papieża, myślę przede wszystkim o wspólnym jej przeżywaniu, solidarności i nauce o tym, jak umierać godnie. Byłoby nienaturalne, gdyby nas nie było wtedy w Watykanie. Z perspektywy czasu nie skupiam się na tym, czy były sprzeczne informacje, tylko pamiętam, że wszyscy chcieli wiedzieć, co się dzieje z Janem Pawłem II. A jeśli chodzi o intymność, proszę zwrócić uwagę, że telewizja i strony internetowe są dziś w dużej mierze animowane przez widzów i internautów. Nauczyli się śledzić świat wokół siebie i przysyłają materiały, które potem wszyscy oglądamy. Świat się otwiera.

A nie ma pani wrażenia, że za dużo chcemy wiedzieć i widzieć rzeczy nam niepotrzebnych? Jest pani widzem, który spędza przed telewizorem zbyt wiele czasu?

Nie. Oglądam moich kolegów z „Faktów", ale nie tracę całego wieczora na przełączanie kanałów. Nie oglądam wszystkich programów informacyjnych. Im dłużej żyję, tym bardziej potrzebuję rozdzielania życia prywatnego i zawodowego. Jak wyjeżdżam na urlop, nie korzystam z komórki i Internetu. Nie jestem chora na newsa, choć wciąż mnie interesuje.

Większość telewizyjnych gwiazd przekleja wywiady z obrazka na papier i nazywa to „książką". Pani wydała tom „Dama Pik", nie odcinając kuponów. Napisała pani refleksyjne reportaże ze spotkań z osobistościami współczesnego świata, bohaterkami swojego cyklu. Dały znać o sobie pracowitość, uczciwość, pokora?

Często spędzałam z naszymi bohaterkami cztery, pięć dni, a w TVN 24 mogłam pokazać tylko 25-minutowy materiał. Książka była szansą na opowiedzenie tego, co działo się podczas podróży, poza kadrem, poza rozmową. Na tym budowały się moje wrażenia, pełniejszy obraz rozmówczyń. Dla wielu czytelników atrakcyjnym tematem jest też telewizyjna kuchnia.

Czy przy okazji nie wyszło na to, że telewizja bywa ułomna?

Nie nazwałabym tego ułomnością. Każdy medialny świat rządzi się swoimi zasadami. Telewizja ma ograniczenia czasowe. Doba ma tylko 24 godziny. Jeśli komuś mało, może, tak jak ja, szukać innych środków wyrazu.

Ciekawe motto dała pani książce: „Będzie można mówić o równouprawnieniu dopiero wtedy, gdy niekompetentne kobiety obejmą najwyższe stanowiska".

Wydaje się to zabawne, ale taka jest niestety prawda. Takie motto to puszczenie oka do czytelnika, bo nie jestem walczącą feministką i nie zależało mi na tym, by wywoływać wojnę damsko-męską. Chciałam, żeby ta książka była zbiorem ciekawych historii stanowiących inspirację dla czytelników. Dlatego cieszę się, gdy dostaję listy od kobiet piszących, że „Dama Pik" dała im kopa, popchnęła do ciężkiej pracy, że dała im wiarę w to, że można wszystko: osiągać ambitne życiowe cele, połączyć macierzyństwo i karierę, realizować pasje.

Jak będziecie świętować dziesięciolecie TVN 24?

Świętujemy codziennie, śledząc wyniki rosnącej oglądalności, widząc, jak się rozwijamy. Na pewno spędzimy wspólnie czas również po godzinach pracy – rozmawiając, tańcząc.

Bez kamer?

Bez! Ale pewnie nie unikniemy rozmów o polityce, o Polsce. Trochę chyba jesteśmy od tego uzależnieni.

Fakty po Faktach tvn 24 | 19.26 | PT., PON. – CZW. | 19.21 | sob., niedz.

Anita Werner

Dziennikarka telewizyjna, gwiazda grupy TVN. Studiowała kulturoznawstwo ze specjalnością filmoznawstwo na Uniwersytecie Łódzkim. Mając 17 lat, zagrała główną rolę w filmie „Słodko-gorzki" Władysława Pasikowskiego. Wystąpiła też w serialu „Zostać miss". Karierę w mediach rozpoczęła od Wizji Sport. Od dziesięciu lat związana z TVN 24. Na antenie tego kanału prowadziła m.in. cykl „Dama Pik". Jej gośćmi były kobiety – wybitne osobowości życia publicznego i politycznego. Wydała również książkę o tym tytule, a wcześniej – wraz z Pawłem Siennickim – zbiór wywiadów ze znanymi ludźmi zatytułowany „Dwa ognie". Jest laureatką dwóch Wiktorów: za rok 2003 w kategorii największe odkrycie telewizyjne i za rok 2009 w kategorii najlepszy prezenter telewizyjny. W 2010 została laureatką Telekamery w kategorii osobowość – informacje i publicystyka.

Rz: Pamięta pani siebie z pierwszego dnia w TVN 24, gdy nie była pani jeszcze Damą Pik?

Anitą Werner:

Pozostało jeszcze 99% artykułu
Kultura
Cannes 2025. W izraelskim bombardowaniu zginęła bohaterka filmu o Gazie
Materiał Promocyjny
Między elastycznością a bezpieczeństwem
Kultura
„Drogi do Jerozolimy”. Wystawa w Muzeum Narodowym w Warszawie
Kultura
Polska kultura na EXPO 2025 w Osace
Kultura
Ile czytamy i jak to robimy? Młodzi więcej, ale wciąż chętnie na papierze
Kultura
Podcast „Rzecz o książkach”: Noblistka z Korei śni o podróży do Zakopanego