Nigdy o sobie tak nie pomyślałam, bo to oznaczałoby brak pokory, z którą patrzę na to, co robię. To wielkie szczęście, że od początku mogę korzystać z pomocy najlepszych polskich dziennikarzy. W TVN mam ich na wyciągnięcie ręki, więc uczę się cały czas. Oczywiście, czułam, jak się rozwijam. Potwierdzeniem tego było trafienie do drużyny „Faktów", autorski program „Dama Pik" i nagrody, jakie dostawałam. Nie wierzę, gdy ktoś mówi, że nie mają znaczenia. Mają! Czułam to, otrzymując GrandPress od redakcji wszystkich mediów w Polsce. Wzruszający moment. Zatkało mi gardło. To samo zdarzyło się, kiedy dostałam Telekamerę. Jeżeli głosuje na mnie 160 tysięcy widzów, to jest to sygnał, że to, co robię, ma dla nich wartość. Lepszej nagrody być nie może. Ale nigdy nie myślałam, że znalazłam się na szczycie. Jak się myśli, że się na nim jest – robi się pierwszy krok, żeby z niego spaść.
Nie przez przypadek w tytule pani cyklu znalazło się słowa „dama", bo dobrze oddaje sposób pani obecności na antenie. Spokój to pani główna cecha?
Zawsze bawią mnie pytania, czy wymyśliłam swój telewizyjny wizerunek, bo nie da się w wyrachowany sposób być na antenie przez dziesięć lat. Każdy z nas ma swoją telewizyjną osobowość, która przebija się przez ekran. Nie da się tego wyuczyć. To, jaka jestem przed kamerą, wynika z mojego charakteru, tego, jak ukształtowali mnie rodzice, jakie mam zasady. Nie korzystam ze specjalistów PR. Nikt mnie nie wymyślił. Oczywiście, w studio noszę coś w rodzaju zawodowego kostiumu, bo przecież taka sama jak na wizji prywatnie nie jestem. Mam więcej luzu, częściej się uśmiecham.
Właśnie chciałem to zauważyć.
Ale najważniejsze są dla mnie trzy cechy: pracowitość, uczciwość, pokora. Dziennikarstwo newsowe to nie forma autopromocji. Spotykam się z widzami po to, żeby pokazać im świat albo w ich imieniu zadać pytania. Dlatego nie wyobrażam sobie, bym mogła być nieautentyczna.
Tymczasem współczesna telewizja przypomina konkurs uśmiechów. Bywa, że nieszczerych.