– Ospa wietrzna dwa lata temu, tuż przed Bożym Narodzeniem, zamieniła mój dom w szpital – mówi Agnieszka Lewandowska, mama dwuletnich dziś bliźniąt Gabrysi i Stasia oraz pięcioletniego Franka.
I wspomina, że trzyletni wówczas Franek przyniósł wirusa z przedszkola. Przez kilka dni chłopczyk miał ponad 40 st. C gorączki. Ospa zaatakowała jego przełyk i krtań. – Syn nie mógł jeść. Lekarze dali mi skierowanie do szpitala, ale zbliżały się święta, więc nie chciałam skazywać go na rozłąkę. Przez parę dni był pod kroplówką dzięki pomocy zaprzyjaźnionej lekarki – mówi Agnieszka Lewandowska.
To jednak nie koniec kłopotów, których z powodu ospy doświadczyła rodzina pani Agnieszki. – Gdy wydawało się, że choroba wyprowadziła się z naszego domu, ospa dopadła moje młodsze dzieci, wówczas zaledwie czteromiesięczne bliźnięta. Wprawdzie Gabrysia i Staś przeszli ją dość łagodnie, ale opieka nad chorującą niemal równocześnie trójką dzieci dała mi w kość – opowiada matka.
Po miesiącu, gdy wszystko powoli zaczęło wracać do normy, widmo choroby znów zawisło nad domem Lewandowskich. Okazało się, że pan domu w dzieciństwie nie przeszedł ospy. By się dowiedzieć, jakie mogą być w związku z tym dla niego konsekwencje zdrowotne, wybrał się do szpitala zakaźnego. Nikt mu wówczas nie powiedział o szczepionce, która mogła złagodzić objawy. A przecież ospa dla czterdziestolatka to poważna, zagrażająca życiu choroba.
– Mąż rozchorował się po dwóch tygodniach. Przez kilka miesięcy nie mógł dojść do siebie. Osłabienie i infekcje nie pozwoliły mu normalnie funkcjonować – wspomina Agnieszka Lewandowska.