Prosecco czaruje już swoją nazwą. Dźwięcznym brzmieniem tego włoskiego słowa. Wymową języka, który wielu zalicza do najładniejszych na świecie. A to dlatego, że – jak przeczytałem w jednym z pism popularnonaukowych – będąc pozytywnie nastawionymi do Włochów i Italii, również ich język uważamy za atrakcyjny. Miłe odczucia wzbudza też wygląd prosecco – jego słomkowy kolor i unoszące się wewnątrz kieliszka bąbelki. Dodajmy do tego łagodny, kwiatowy zapach i owocowy smak oraz, co nie jest przecież bez znaczenia, przyjazną portfelowi cenę. I oto mamy włoski przepis na sukces – na niektórych rynkach prosecco sprzedaje się lepiej niż szampan.
Przyjrzyjmy się zatem, skąd się bierze prosecco.
W tym celu trzeba udać się do regionu Veneto, czyli do Wenecji Euganejskiej. To właśnie tu, na stromych wzniesieniach, dochodzących czasem do 500 metrów n.p.m., uprawia się białe winogrona prosecco. To znaczy tak było do 2009 roku. Wówczas bowiem, na mocy przepisów o ochronie produktów, Unia Europejska przemianowała prosecco na glerę. Więc teraz w winnicach znajdziemy szczep glera, a prosecco na półkach w sklepie. Ciekawe również, że choć zwykle kojarzymy prosecco z musowaniem, czasami można spotkać prosecco fermo, czyli w wersji bez gazu.
Wino powstaje głównie ze szczepu glera, ale dopuszcza się maksymalnie 15-proc. dodatek paru odmian lokalnych i międzynarodowych – chardonnay, pinot blanc lub pinot grigio.
Od szampana różni prosecco metoda produkcji. Wtórna fermentacja, dzięki której wino zyskuje bąbelki, zainicjowana dodaniem do niego mieszanki cukru i drożdży, odbywa się nie w butelkach, ale w hermetycznych zbiornikach ze stali nierdzewnej. I dopiero wówczas prosecco jest butelkowane. To tak zwana metoda Charmata. Charmata – Martinottiego, jak wolą niektórzy, bo Francuz spopularyzował to, co wynalazł Włoch.