Ci pomordowani oficerowie byli bez kurtek oficerskich, ale w oficerkach. Zadbano więc, żeby nie można było ich zidentyfikować, bo prawie wszystkim zabrano dokumenty i nieśmiertelniki, które niewątpliwie musieli mieć przy sobie. Co ciekawe, nie zostali ograbieni, bo znaleźliśmy kilka obrączek, a nawet portfele z pieniędzmi. Czyli ktoś, najpewniej z NKWD, musiał pilnować, by nie grabiono.
Bandyci nie kradli?
To działalność sowieckiej dywersji. W 1939 r. był pomysł, by propagandowo pokazać, że agresja sowiecka poprzedzona była czymś w rodzaju powstania ludowego przeciwko „pańskiej" Polsce. Przewagę w takich „rewolucyjnych" oddziałach stanowiły jednak zwyrodniałe typy, które nie darowały nawet kobietom – w mogile były trzy żeńskie szkielety. Znajduje to potwierdzenie w historii, jaką opowiedział nam miejscowy nauczyciel, który usłyszał od jakiejś starej kobieciny, że u nich w domu pod lasem we wsi Miefiedowicze w czasie wojny nocowali polski kapitan i plutonowy. Jeden szedł do Warszawy, drugi do Brześcia. Napadła ich jakaś banda, zamordowała i zakopała w jednej mogile. Następnego dnia jeden z tych bandziorów rozkopał mogiłę i zabrał zegarek oficera. By zdjąć zegarek, odrąbał mu rękę. I faktycznie w tym grobie były szczątki dwóch mężczyzn, z których jeden miał odrąbaną rękę, a na strzępach mundurów były pagony kapitana i plutonowego.
A jak reagują potomkowie ofiar, które udaje wam się odnaleźć?
Zazwyczaj się dziwią. Przede wszystkim jednak są szczęśliwi, że udało im się dożyć czasów, kiedy mogą godnie pożegnać swoich bliskich, w jakiś sposób zadośćuczynić ich pamięci. Na przykład Józef Naglik, ojciec pani Teresy Rabcewicz, był sierżantem Korpusu Obrony Pogranicza w Skałacie.
17 września 1939 r. załogę jego strażnicy wzięli do niewoli Sowieci i słuch o nim zaginął. Rodzinę wywieziono na Syberię czy do Kazachstanu, skąd wróciła dopiero po wojnie.
W 2007 r. ekspedycja archeologiczna pod kierownictwem prof. Andrzeja Koli z UMK w Toruniu podczas prac w Bykowni odnalazła nieśmiertelnik z jego nazwiskiem. To ważne, bo mimo że spoczywa tam co najmniej 2 tys. polskich ofiar, dotychczas znaleziono tylko kilka artefaktów, które można przypisać konkretnym osobom. A to dowody na to, że osoby z tzw. ukraińskiej listy katyńskiej mordowano w Kijowie, a chowano w Bykowni.
Niesamowita historia dotyczy także pani Ewy Grunner, która jest lekarzem. Jej ojciec Julian Grunner także był lekarzem, olimpijczykiem, weteranem wojny 1920 r. Ewakuowany na Wschód wraz ze szpitalem polowym trafił do sowieckiej niewoli w Tarnopolu. Osadzono go w Starobielsku. Kiedy okazało się, że jeńców starobielskich mordowano w Charkowie, ona jako wolontariuszka wzięła udział w pracach ekshumacyjnych. Jakiś czas po jej wyjeździe odnaleziono zegarek i sygnet jej ojca, na którym były jego inicjały. Takie historie nadają sens naszej działalności. Jak w wierszu Herberta „Pan Cogito o potrzebie ścisłości", gdzie padają słowa, że „jesteśmy mimo wszystko/stróżami naszych braci/niewiedza o zaginionych/podważa realność świata, i dalej musimy zatem wiedzieć/policzyć dokładnie/ nazwać po imieniu opatrzyć na drogę".
Maciej Dancewicz, historyk, autor scenariuszy, zajmuje się zbrodnią katyńską.
Czerwiec 2012