Wybory prezydenckie 2015 - kampania w internecie

Andrzej Duda czyta komentarze "hejterów", a Janusz Korwin-Mikke tankuje kampanijny samolot. Internet odgrywa coraz większą rolę przed wyborami, ale wciąż daleko nam do USA

Aktualizacja: 05.04.2015 13:17 Publikacja: 05.04.2015 07:55

Andrzej Duda i Barack Obama przeczytali komentarze internautów, którzy ich krytykują. Autoironia jes

Andrzej Duda i Barack Obama przeczytali komentarze internautów, którzy ich krytykują. Autoironia jest w sieci w cenie

Foto: YouTube

"Prezydent z facebooka. Pierwszy taki na świecie" - reklamuje się najmniej znany z 11 kandydatów w majowych wyborach prezydenckich, czyli Paweł Tanajno z Demokracji Bezpośredniej. Choć tegoroczna elekcja jest pierwszą, w której tak wielu pretendentom do Pałacu Prezydenckiego udało się zaistnieć i zebrać 100 tys. podpisów wyłącznie dzięki sieci, to ten kanał komunikacji wciąż odgrywa u nas niewielką rolę.

- Widać, że politycy poświęcają więcej czasu internetowi, ale to wciąż nie jest miejsce, gdzie rozstrzyga się kampania - uważa dr Jan Zając, psycholog społeczny z Uniwersytetu Warszawskiego. To zupełnie inaczej niż w USA, gdzie media społecznościowe i internet odgrywają bardzo istotne znaczenie w kreowaniu wizerunku, od niemal dekady. - Na wszystkich prezentacjach branżowych podkreśla się, że w 2008 r. prezydentowi Barackowi Obamie udało się zdobyć popularność, dzięki nowym mediom. To była pierwsza kampania w historii, gdzie internet tak mocno wpłynął na wynik - zauważa ekspert.

Pewne pomysły udaje się jednak przeszczepić. Paweł Kukiz i Janusz Korwin-Mikke opierają się na mikropłatnościach internetowych. W ten sposób finansował swoją kampanię Obama. Tyle, że za Oceanem liczba zebranych w ten sposób środków idzie w miliony dolarów. W Polsce jest skromniej. - Nie ma się co porównywać do USA. Tam jest zupełnie inna kultura polityczna, ludzie wystawiają plakaty kandydata w ogródku. U nas wstydzą się przyznać najbliższej rodzinie na kogo głosowali - wskazuje dr Zając.

Według deklaracji na stronie Kukiza, od początku kampanii zebrał on 140 tys. zł. Niemal 100 tys. więcej zebrała zaś partia KORWiN, która finansuje kampanię Korwin-Mikkego. To ugrupowanie jest w Polsce pionierem jeśli chodzi o taki sposób finansowania swojej działalności i stosuje bardzo zaawansowane narzędzia. Na jego stronach można znaleźć statystyki wpłat.

Większość sympatyków przekazuje drobne sumy od 10 do 50 zł, ale jest też rejestr osób, które wpłaciły więcej niż 1750 zł. Korwinowcy są bardzo kreatywni w tworzeniu akcji  przyciągających donatorów. Zbierają np. pieniądze na konkretne elementy kampanii. Do niedawna można się było składać na paliwo do Air Korwin One. To awionetka, którą podróżował kandydat. Każdy kto wpłacił 1000 zł mógł zabrać się na pokład. Można było też wskazać, gdzie samolot ma wylądować. Teraz KORWiN zbiera na kampanię bilboardową.

15 kwietnia planowana jest zaś "Bomba pieniężna". Chodzi o to, by jednego dnia na koncie znalazła się duża suma pieniędzy. Z deklaracji internautów wynika, że łącznie wpłacą 70 tys. zł. Sztabowcy nie ukrywają, że inspirowali się sukcesem podobnej akcji w USA. - Taką zbiórkę zrobił w poprzednich wyborach prezydenckich Ron Paul - przyznaje Konrad Berkowicz, który jest rzecznikiem kampanii.

Amerykańskim rozwiązaniom, odkąd rzecznikiem został poseł Marcin Mastalerek, przyglądają się sztabowcy Andrzeja Dudy. Jego konwencja, która rozpoczęła kampanię była wzorowana na podobnej imprezie Republikanów z 2012 r. Jeśli chodzi o internet, to w PiS powstał niedawno specjalny zespół, którym kieruje szef młodzieżówki Paweł Szefernaker.

Partia przestała płacić za prowadzenie stron i profili firmom zewnętrznym. Nie tylko zaoszczędziła pieniądze, ale i poprawiła swój wizerunek w sieci. Duda jako pierwszy kandydat zorganizował spotkanie dla dziennikarzy aktywnych na Twitterze, a na trasę kampanii zabierani są znani blogerzy. Ostatnio popularność zdobył zaś film, w którym Duda czyta wpisy krytykujących go internautów.

Choć wydarzenie zostało przygotowane z myślą o sieci przy okazji Prima Aprillis, to pokazywały je również serwisy informacyjne stacji telewizyjnych i wiele portali informacyjnych. - Internet pomaga przebić się kandydatom do mediów tradycyjnych. Ale sympatycy tam pozyskani mogą się przydać raczej kandydatowi, który potrzebuje kilka tysięcy głosów, by zostać posłem, niż w wyborach prezydenckich, gdzie głosuje kilkanaście milionów ludzi - mówi dr Zając.

Czytanie komentarzy "hejterów" to jednak pomysł na ocieplenie wizerunku. Jako pierwszy skorzystał z niego prezydent Obama, goszcząc w popularnym programie Jimmy'ego Kimmela.

Duda do ocieplania wizerunku wykorzystuje też swoje konto na Twitterze. Nie zamieszcza tam raczej kampanijnych wpisów, wdaje się zaś w interakcje z internautami, często polemizuje z nieprzychylnymi sobie opiniami. Zdjęcie z tchórzofretką pozwoliło mu, np. podgrzać dyskusję o myśliwskiej pasji prezydenta Bronisława Komorowskiego.

Konto przydaje się też w komunikacji kryzysowej. Gdy pojawia się negatywna informacja, Duda często komentuje ją niemal natychmiast. Tak było w zeszłym tygodniu, gdy późno w nocy "Fakt" zapowiedział, że opublikuje materiał o tym, że mama kandydata zbierała dla niego podpisy na uczelni.

Podobny styl prowadzenia konta ma kandydat PSL Adam Jarubas. U niego jednak relacje kampanijne bardziej dominują nad tweetami o nieco bardziej prywatnym charakterze. W Wielką Sobotę zaprezentował swój wielkanocny koszyczek, na zdjęciu pojawiła się też jego żona.

Jarubasowi zdarza się jednak nie trafić w gust wyczulonej na wpadki internetowej społeczności. Drwiny wywołało zdjęcie, na którym mecz Polska-Irlandia oglądał w samotności w nienaturalnie bliskiej odległości od ekranu telewizyjnego.

Z rodziną często pojawia się Janusz Palikot. Jego konto, na którym dominowały dość ostre opinie prywatne, zamieniło się w permanentną relację z kampanii.

Palikot najmocniej sięga po nowe technologie. Jako pierwszy transmitował swoją konferencję prasową przez nowe narzędzie do transmisji online Periscope. Nie spotyka się to jednak ze zbyt wielkim zainteresowaniem mediów.

Internetowa aktywność reprezentującej SLD Magdaleny Ogórek dość długo rozpalała tradycyjne media. Kandydatka odmawiała wywiadów, przekonując, że kampanię będzie prowadziła, rozmawiając z internautami. Jak sprawdziła nasza redakcja, każdy kto zadał jej pytanie na Facebooku, otrzymywał odpowiedź.

Teraz jednak Ogórek stawia na wizyty w małych i średniej wielkości miastach. Relacje z nich są dostępne na jej profilach w mediach społecznościowych. W internecie ograniczyła się do publikacji dwóch kilkuminutowych klipów, gdzie mówi o swojej wizji prezydentury. Na ostatnim tłumaczy, dlaczego chciałaby, żeby prawo zostało napisane od nowa.

Filmy Ogórek stoją na wysokim poziomie produkcyjnym. Sztab prezydenta Bronisława Komorowskiego postawił na upodobnienie materiałów do klipów zwykłych internautów. Taki jest blog prezydenta z jego podróży po Polsce. Kręcony jest w jego autobusie, z jednego ujęcia.

Nie widać jednak, by sztab prezydenta przykładał zbyt dużą uwagę do tej formy promocji kandydata. Zdarzały mu się też wpadki. Kierujący kampanią poseł PO Robert Tyszkiewicz musiał tłumaczyć się dziennikarzom z ataku, które przypuściło oficjalne konto głowy państwa podczas wystąpienia o polityce zagranicznej, które miał Andrzej Duda. Wpisy z błędami były powodem drwin, a Tyszkiewicz zakomunikował, że sztab nie ma z nimi nic wspólnego. Po tym uaktywniło się konto kampanijne i odtąd pilnowany jest podział ról w mediach społecznościowych.

Za wpadkę uznano jednak grafikę, na której Komorowski dziękuje za "ćwierć miliarda podpisów" złożonych pod jego kandydaturą. W istocie było ich ćwierć miliona. Sztabowcy szybko opublikowali poprawioną wersję, ale w internecie rozpowszechniana jest pierwotna.

Z kpin internautów swój oręż uczynił Paweł Kukiz. Szybko zauważono, że jego nazwisko czyta się podobnie do słowa "cookies" (z ang. ciastka). Politykę ciasteczek, czyli cookies (plików, które zapamiętuje nasza przeglądarka, gdy odwiedzamy daną stronę), trzeba zgodnie z prawem akceptować na każdej witrynie. Stąd w sieci rozpowszechniły się tego typu obrazki. Podchwycili to współpracownicy Kukiza, którzy sami zaczęli je promować na jego oficjalnych kanałach.

Swoje stronę internetową ma też Grzegorz Braun. Aktywność na portalach społecznościowych prowadzą zaś Jacek Wilk i Marian Kowalski. Żadnemu z nich nie udaje się jednak zaistnieć w internetowej dyskusji. Ci kandydaci starają się jednak sięgać po sprawdzone wzorce. Mający wizerunek radykała Kowalski opublikował np. pokazujący go z innej strony wywiad z udziałem żony.

"Prezydent z facebooka. Pierwszy taki na świecie" - reklamuje się najmniej znany z 11 kandydatów w majowych wyborach prezydenckich, czyli Paweł Tanajno z Demokracji Bezpośredniej. Choć tegoroczna elekcja jest pierwszą, w której tak wielu pretendentom do Pałacu Prezydenckiego udało się zaistnieć i zebrać 100 tys. podpisów wyłącznie dzięki sieci, to ten kanał komunikacji wciąż odgrywa u nas niewielką rolę.

- Widać, że politycy poświęcają więcej czasu internetowi, ale to wciąż nie jest miejsce, gdzie rozstrzyga się kampania - uważa dr Jan Zając, psycholog społeczny z Uniwersytetu Warszawskiego. To zupełnie inaczej niż w USA, gdzie media społecznościowe i internet odgrywają bardzo istotne znaczenie w kreowaniu wizerunku, od niemal dekady. - Na wszystkich prezentacjach branżowych podkreśla się, że w 2008 r. prezydentowi Barackowi Obamie udało się zdobyć popularność, dzięki nowym mediom. To była pierwsza kampania w historii, gdzie internet tak mocno wpłynął na wynik - zauważa ekspert.

Pozostało jeszcze 88% artykułu
Kraj
Nowy sondaż partyjny: KO na pozycji lidera, goni ją PiS. Kto poza Sejmem?
Materiał Promocyjny
Koszty leczenia w przypadku urazów na stoku potrafią poważnie zaskoczyć
Kraj
Magdalena Biejat i jej strategia. Co kryje się za hasłem „Łączy nas więcej”?
Kraj
Czy Trump powinien deportować także migrantów z Polski? Wyniki sondażu
Kraj
Polacy zbadają grobowiec tajemniczego faraona
Kraj
Rzeź wołyńska i kwestia przyjęcia Ukrainy do UE i NATO. Co sądzą o tym Polacy?