To jest dla nas wszystkich szok, czujemy się głęboko dotknięci – pisał „Spiegel”. To tak jak żałoba w rodzinie – skomentował jeden z redaktorów, który zajmował się w tygodniku tekstami obsypywanego nagrodami reportera Claasa Relotiusa. Okazało się, że 33-letni reporter opisywał rzeczy, które nigdy się nie wydarzyły, wkładał cytaty w usta nieistniejących osób i wplatał to w wydarzenia rzeczywiste. A wszystko to w tygodniku o nakładzie ponad 700 tys. egzemplarzy.

W ostatnich latach Claas Relotius opublikował w „Spieglu” prawie 60 tekstów. W 14 z nich znalazły się rzeczy karygodne z punktu widzenia dziennikarskiej etyki. Nikomu nie przychodziło do głowy, że niezwykle skromny, pracowity i utalentowany reporter mógł dopuścić się takich fałszerstw. Nie uwierzono też początkowo jego koledze redakcyjnemu Juanowi Moreno, który zgłaszał wątpliwości co do tekstów Relotiusa. Był współautorem materiału zatytułowanego „Jaegers grenze” ( Granica myśliwych) o patrolach amerykańskich ochotników na granicy z Meksykiem. Własnym sumptem sprawdził fakty przytoczone przez swego współautora i powtórnie zaalarmował redakcję. Relotiusowi nie pozostało nic innego, jak się przyznać. – Nie chodziło mi wcale o kolejny wielki materiał. Przyczyną była obawa przed niepowodzeniem. Odczuwałem tym większą presję, im większe odnosiłem sukcesy – wyznał swym zwierzchnikom. Lista nagród Relotiusa jest imponująca. W ostatnich latach zdobył cztery niemieckie prestiżowe nagrody za reportaże. Otrzymał także European Press Prize, „Forbes” umieścił go na liście „30 under 30” w kategorii media, a przez CNN został uznany trzy lata temu za dziennikarza roku.

Przeprosinom ze strony „Spiegla” nie było w czwartek końca na stronie internetowej. Przepraszano wszystkie cytowane przez reportera osoby, które nie powiedziały tego, co włożył im w usta, czytelników, kolegów z branży i jurorów nagród dziennikarskich. Szczególnie bolesne dla redakcji okazało się odkrycie, że zawiódł system drobiazgowej kontroli tekstów. Zajmuje się tym specjalny dział dokumentacji. W „Spieglu” obowiązywała zasada Rudolfa Augsteina, założyciela tygodnika, wypisana zresztą na ścianie w atrium budynku redakcji w Hamburgu. Brzmi prosto „Sagen, was ist” (Mówić, co jest).

– W Europie nie ma drugiego pisma, które tak skrupulatnie sprawdza zawartość publikowanych tekstów. Równie pieczołowicie czyni to chyba tylko „New Yorker” . Mimo to nie zawsze udaje się wykryć fałszerstwa – mówi „Rzeczpospolitej” Hans Leyendecker, utytułowany nestor niemieckiego dziennikarstwa śledczego, który pracował lata w „Spieglu”. W tygodniku powołano specjalną komisję, która zbada wszystkie okoliczności afery.