W Polsce brak kompleksowego systemu readaptacji, który wspierałby skazanych i tym, którzy odbyli karę, umożliwiał powrót do społeczeństwa – twierdzi Najwyższa Izba Kontroli w raporcie, który poznała „Rzeczpospolita".
Po wyjściu na wolność więzień musi radzić sobie sam. Co drugi w ankiecie dla NIK przyznał, że miał poczucie bezradności, bo nie wiedział, do kogo się zwrócić w sprawie podstawowych problemów życiowych. Jeśli ktoś pomaga, to głównie organizacje pozarządowe, ale im z kolei brakuje pieniędzy.
– W społeczeństwie nie ma zrozumienia, że trzeba pomóc byłym więźniom. A jest to w naszym wspólnym interesie, bo jeśli wrócą za kraty, dalej będą na naszym garnuszku – mówi Marek Łagodziński, prezes Fundacji Sławek, która pomaga skazanym. W więzieniach przebywa ok. 70 tys. osób. NIK zbadał, jak wygląda readaptacja skazanych na długie kary, bo głównie oni są narażeni na wykluczenie. Wnioski są krytyczne.
Chociaż wiele instytucji wspiera skazanych, to każda robi to na własną rękę. – Działalność Służby Więziennej, kuratorskiej, ośrodków pomocy społecznej i urzędów pracy nie jest skoordynowana – mówi Dominika Tarczyńska, rzeczniczka NIK.
W więzieniach za mało jest wychowawców i psychologów. Na psychologa w Areszcie Śledczym w Czerwonym Borze przypadało np. 369 osób. Norma mówi o najwyżej 200.
Programy resocjalizacyjne często niewiele dają. Z 90, jakie na zlecenie Izby zbadali eksperci, aż 44 proc. miało niewielką skuteczność lub nie miało jej wcale. W Areszcie Śledczym w Białymstoku tylko jeden program sprzyjał przygotowaniu więźniów do wolności, reszta miała zająć im czas.
96 ze 101 byłych skazanych, którzy wypowiedzieli się w ankiecie Fundacji Sławek dla NIK, na programach resocjalizacyjnych nie zostawiło suchej nitki. „Nie miały żadnego przełożenia na życie na wolności" – pisali. Ponad połowa z nich twierdzi np., że umiejętności zdobyte za kratami nie pomogły im znaleźć pracy i uniknąć zagrożeń.