O przewadze Trumpa nad Clinton przekonywał mnie osobiście Rudy Giuliani, który nie tylko zna miliardera od trzydziestu lat, ale na dodatek trudno było dopatrzyć się w jego słowach jakiejś nieszczerości.
Pozytywne komentarze płyną z kręgów polonijnych. Trump spotkał się z przedstawicielami Polonii. Wyraził podziw, docenił. Obiecał, że zniesie wizy. Dużo, mało? – Na pewno w jakimś stopniu wydajemy mu się sojusznikami – przekonują polonusi. Polityczne ostrze kieruje przecież w inną stronę, przeciw Meksykanom, Chińczykom i muzułmanom. Obama co prawda był z Chicago, ale trudno go posądzić o jakieś cieplejsze relacje z tamtejszymi Polakami. Jackowo to wciąż ksenofobia – tłumaczą przedstawiciele świeżej emigracji ze wschodniego wybrzeża. – Do Jackowa lepiej trafia Trump. Większość głosowała właśnie na niego... Znam Jackowo. Nie będę podejmował dyskusji.
Ale jakie to ma znaczenie dla nas nad Wisłą? Czy domniemana relacja na linii Trump-amerykańska Polonia przeniesie się na kwestię relacji Waszyngtonu z Warszawą? Nikt tego nie wie. Podobnie, jak trudno ustalić docelową linię jego polityki zagranicznej. Gdyby próbować ją rekonstruować z fragmentów retoryki wyborczej, prowadziłaby Stany na zatracenie. Ale przecież wiadomo; kampania i zapowiedzi to jedno, realia prezydentury to drugie. Obama też obiecywał w kampanii rewizję umów z Meksykiem i Kanadą, ale nic z tego nie wyszło.
Ważni są ci których będzie słuchał nowy prezydent. Jeśli w istocie liczy się z głosem Henry'ego Kissingera, to można się spodziewać zwycięstwa realizmu i pragmatyzmu. Kissinger to wciąż oaza spokoju. Chce wyciszenia atmosfery konfrontacji z Chinami, docenienia podmiotowości Rosji (zła to informacja dla Kijowa), zaangażowania się Waszyngtonu w przywrócenie pokoju na Bliskim Wschodzie i wzmocnienia Unii Europejskiej. Gdyby na te cele nałożyć temperament samca alfa, którym jest Trump oznaczałoby to większą stanowczość Waszyngtonu w swoich strefach wpływu, śmielsze podejmowanie decyzji, ale i szacunek wobec silnych przeciwników. Takich jak Putin.
Czy Ameryka sprzeda nas Kremlowi? Nie ma po temu żadnych przesłanek, chyba że Trump popełni jakiś strategiczny błąd. Ale czy nie popełnił go Obama przy okazji resetu? Na szczęście fakty przemawiają za naszym bezpieczeństwem. Nad Wisłą są amerykańscy żołnierze, a ani nowy prezydent, ani nikt inny nie podważa kwestii globalnego systemu bezpieczeństwa.