Dziennikarze są jak apostołowie, podkreślał biskup, powinni być wychowawcami narodu: „cucić obojętnych, ośmielać zalękłych i jednoczyć idących samopas”. Stanisław Stroński zaprosił do współpracy publicystów, redaktorów i profesorów różnych specjalności, którzy gwarantowali, że powstanie pismo nie tylko na wysokim poziomie, ale i bardzo aktualne, gorące, „cucące obojętnych”. Liczył na talent i wykształcenie autorów, a przede wszystkim na walkę o wspólną wizję odradzającego się państwa. Choć był specjalistą od średniowiecznej poezji francuskiej, doskonale się czuł się w roli publicysty, a później i polityka, chętnie wchodził w bieżące spory, i to ostro. Gazeta, której naczelny nieustannie atakował Piłsudskiego i jego obóz, płaciła za to ingerencjami cenzorskimi i – dosłownie – grzywnami.
Dwa filary
Nie tylko wstępniaki naczelnego miały wysoką temperaturę. Felietonistą gazety został Adolf Nowaczyński, jeden z najgłośniejszych dziennikarzy II Rzeczypospolitej, najostrzejsza szabla publicystyczna Narodowej Demokracji, z którą – jak oświadczał – łączyło go wszystko: „Wiara, nadzieja i miłość. Przeszłość, teraźniejszość i przyszłość”. Nowaczyński od razu w pierwszym felietonie (swoją rubrykę zatytułował „Z dnia”) zwrócił się do redakcji, aby wynajęła go jako „wolnego strzelca i uważała za sublokatora, który wchodzi tylnymi schodami i zachowuje się wcale a wcale swobodnie w swoich czterech ścianach, oczywiście w granicach konwenansów obowiązujących w piśmie codziennym i zbiorowym”.
Oprócz Nowaczyńskiego najchętniej czytanym felietonistą był Kornel Makuszyński, znakomity krytyk teatralny. Dziś kojarzy się przede wszystkim z dobrodusznymi utworami dla dzieci i młodzieży. W „Rzeczpospolitej” pisał błyskotliwe, analityczne recenzje, ale zdarzały mu się również teksty zjadliwie. Na przykład widownię teatralną opisał w pierwszym numerze gazety jako dziki tłum wystrojony we fraki i brylanty, „wieprze wykarmione na lichwie i nędzy ludzkiej, śmiecie miasta, szumowiny odęte i pyszne (…). Ci weszli do teatru, ci żarłocznie objadają się sztuką. Stado, któremu jest wszystko jedno, na co patrzy i czego słucha, które rozbija jaja na twardo o parapet loży, śmieje się żabim rechotem i płaci”. Był też Makuszyński autorem patriotycznych wierszy, jeden z nich, wydrukowany w lipcu 1929 r. w „Rzeczpospolitej”, zaczynał się tak:
„Do broni, Polsko, do broni!
Niech przez miasta i przez sioła