Abp Juliusz Paetz zmarł w piątek. W poniedziałek – po porannej mszy w poznańskiej katedrze – bez tłumu wiernych, oficjalnych delegacji i mów pogrzebowych trumnę z ciałem złożono na jednym z cmentarzy. Pochówek emerytowanego metropolity poznańskiego nie mógł wyglądać inaczej. Abp Paetz odszedł z urzędu w niesławie, oskarżany m.in. o molestowanie seksualne kleryków.
Ale ten pogrzeb miał się odbyć inaczej. Arcybiskup miał spocząć w katedrze. Jakby nic się nie stało. Decyzję o tym, że zostanie pochowany na cmentarzu, podjęto w ostatniej chwili pod naciskiem oburzonych wiernych. W żaden przekonujący sposób nie wytłumaczono, skąd najpierw decyzja o pochówku w katedrze, a potem zmiana. Zabrakło odwagi. Sprawę molestowania kleryków przez abp. Paetza opisała w 2002 r. „Rzeczpospolita". W jego obronę zaangażowało się wówczas wiele osób. Biskupów, księży, intelektualistów. Sam arcybiskup odpierał zarzuty, ale ostatecznie zrezygnował z urzędu. Nikt oficjalnie nie powiedział dlaczego. I choć Watykan nałożył na niego sankcje, Paetz niewiele sobie z tego robił. Pojawiał się w gronie biskupów na mszach, jeździł na posiedzenia Episkopatu. Innym brakowało odwagi, by zaprotestować.