Czytaj więcej
24 lutego Rosja rozpoczęła pełnowymiarową inwazję na Ukrainę.
Do rzeźni doszło w pobliżu miejscowości Makiivka, ok. 20 kilometrów na północny zachód od Swatowego. O wszystkim informuje niezależne rosyjskie wydanie „Wiorstka” powołując się na słowa ocalałego Aleksieja Agafonowa i żon dwóch innych żołnierzy z tego oddziału.
Poborowych pochodzących z okolic Woroneża odbywających przeszkolenie w tym mieście zawieziono do ukraińskiego obwodu ługańskiego w okolice Swatowego, obiecując że znajdą się 15 kilometrów od linii frontu. Tam mieli zaś nie wiadomo dlaczego zostać zapisani do „obrony terytorialnej”. Być może dowództwo próbowało ich w ten sposób uspokajać, gdyż oddziały obrony terytorialnej wykonują drugorzędne zadania na zapleczu. Ale też formowane są z miejscowych, a nie przywiezionych z głębi Rosji.
Tymczasem w nocy z 1 na 2 listopada wysadzono ich z ciężarówek wprost na pierwszej linii frontu i kazano się okopywać. – Na cały batalion były trzy łopaty i żadnego zaopatrzenia. Do świtu jak mogliśmy, tak zaryliśmy się w ziemię – opowiadał Agafonow.
- O świecie zaczął się ostrzał: artyleria, „katiusze”, moździerze, drony (żołnierz mówił o „kopterach”, czterośmigłowych dronach latających jak helikoptery, ale nie wiadomo, czy były one zwiadowcze czy bojowe-red.). Jak to wszystko się zaczęło to od razu uciekli oficerowie – opisał świt 2 listopada.