Bezprecedensowa decyzja o zadłużeniu się UE na rynku międzynarodowym wymagała najpierw aprobaty 27 premierów i prezydentów, potem formalnego podtrzymania tej zgody, co miesiącami wstrzymywały Polska i Węgry, szczegółowej legislacji zaakceptowanej przez rządy i Parlament Europejski, ratyfikacji przez parlamenty 27 państw, opracowania krajowych planów odbudowy, wreszcie przygotowania emisji długu. Na ironię zakrawa fakt, że głównymi hamulcowymi w tym procesie były Polska i Węgry, wielcy beneficjenci. Teraz też są w ogonie ratyfikacji.
Z ostatnich nieoficjalnych informacji wynika jednak, że wszystko zbliża się do finału i do pierwszej emisji może dojść nawet wcześniej, niż przewidywano – nie w lipcu, ale w czerwcu, jeśli przed 31 maja zakończy się ratyfikacja w ośmiu państwach UE. To by oznaczało, że państwa mogłyby dostać zaliczki na inwestycje już w lipcu.
Ale to nie koniec, lecz dopiero początek. Bo trzeba jeszcze te pieniądze mądrze i szybko wydać. Komisja dostała na razie 14 z 27 krajowych planów odbudowy. Część jest podobno znakomita, ale nad niektórymi trzeba popracować. Nie wiadomo na razie, w której kategorii znalazła się Polska. Wśród dobrze ocenianych są Portugalia czy Grecja, czyli kraje, które dostawały pomoc w czasie kryzysu finansowego i musiały w zamian przeprowadzać reformy gospodarcze. Wiedzą więc, czym są ciężko wywalczone darowizny i jak je połączyć z naprawą gospodarki.
Na początek każde państwo dostanie tylko 13 proc. pieniędzy, a kolejne wypłaty będą uzależnione od wypełniania celów wyznaczonych wspólnie z Komisją Europejską. Nie jest to zatem czek in blanco i nie ma służyć przelewaniu pieniędzy zaprzyjaźnionym gminom czy spółkom Skarbu Państwa. Fundusz ma pomóc w transformacji gospodarki UE, której słabości były znane wcześniej, ale stały się wyraźniejsze po pandemii. Unia musi być bardziej zielona, cyfrowa, z wydajnymi systemami ochrony zdrowia i odporna na kolejne kryzysy. Szybkie i mądre wykorzystanie pieniędzy, na które wszyscy tak niecierpliwie czekają, nie będzie łatwe.