W sporze o początek roku szkolnego PiS sięgnął do sprawdzonej metody – jeśli start szkoły wyjdzie jako tako, to szef MEN będzie wypinał pierś po ordery, ale jeśli nie, wina zostanie zrzucona na samorządy. Te tony słychać w wypowiedziach polityków PiS coraz częściej. To od lat znana praktyka. Przecież gdy likwidowano gimnazja, cały ciężar też został przerzucony na władze lokalne. To dyrektorzy szkół, wójtowie, burmistrzowie czy prezydenci miast musieli przeorganizować nauczanie, znaleźć nowe budynki, tu zwolnić nauczycieli, a tam zatrudnić nowych. Tak samo było z korespondencyjnymi wyborami, które na szczęście nie odbyły się 10 maja.
Ale w tej rozgrywce idzie o coś więcej niż o zrzucanie odpowiedzialności za spodziewany edukacyjno-epidemiologiczny chaos. Podważanie zaufania do samorządu jest przemyślane i ma swój cel, jakim jest rozprawienie się z władzą lokalną. Narracyjne salwy wymierzone w lokalne społeczności i ich liderów są przygrywką do ustrojowej zmiany, jaką będzie centralizacja państwa. Warto tu sobie przypomnieć dyskusję nad ograniczeniem liczby kadencji prezydentów, wójtów i burmistrzów – najczęściej pojawiający się wówczas argument dotyczył tego, że samorządy są siedliskiem klik i nieomal przestępczych układów.
Jak zauważył ostatnio prof. Jarosław Flis, w skali kraju PiS ma mało własnych prezydentów, wójtów i burmistrzów, bo nawet jak wygra gdzieś wybory, to nie udaje mu się uzyskać reelekcji. W pewnym uproszczeniu: pisowscy samorządowcy są świetni w buntowaniu, protestowaniu, działaniach ideologicznych, ale praca w samorządzie wymaga systematyczności, koncyliacyjności, umiejętności współdziałania, czyli cech, które w PiS wcale nie są premiowane – choć i w szeregach tej partii zdarzają się doświadczeni samorządowcy.
Chodzi więc o to, że samorządy są sferą, nad którą PiS nie roztoczył jeszcze swojej władzy. A zamiast wygrywać wybory w tysiącach gmin, łatwiej zdobyć władzę nad samorządami, odbierając im uprawnienia. I cóż z tego, że właśnie z samorządów Polacy są najbardziej zadowoleni i najmocniej się z nimi identyfikują. Ważniejsze jest to, by władzy nie mieli „oni". Tylko „my".