Proszę mi darować to słowo; sądzę, że „grzebanie” przy koalicji Hołowni i PSL to z perspektywy wyników wyborów zabawa z zapałkami nad beczką prochu. I to nie ze względu na jakąś wyjątkową miętę do obu liderów. Znacznie ważniejsza jest przedwyborcza geografia polskiej sceny politycznej.
Czytaj więcej
W jednym z wewnętrznych badań przeprowadzonych dla Polski 2050, które poznała „Rzeczpospolita” PSL w wariancie samodzielnego startu ma jedynie 2 proc. Hołownia może zaś liczyć nawet na 9 proc.
Formacja dość niefortunnie nazwana Trzecią Drogą uzupełnia ofertę opozycji, sytuując się na prawo od Koalicji Obywatelskiej i znacznie bardziej w centrum niż Konfederacja. Niezależnie od suflowanych przez obie wciąż skonfederowane partie sondaży, rozpad tego układu na pewno postawiłby wynik wyborczy obu parterów pod poważnym znakiem zapytania. A nieprzekroczenie progu pięciu procent przez działające osobno sztaby ostatecznie odebrałoby matematyczne szanse opozycji na wygraną.
Kto przejmie wyborców Trzeciej Drogi
Ktoś powie: natura nie lubi próżni, te głosy wezmą inni. Niektórzy zakładają, że pewnie sporo KO. Niekoniecznie. Cześć wyborców wygospodarowanych przez „premię za zjednoczenie” Polski 2050 i PSL w ogóle nie będzie głosować, a inni zwrócą się w stronę prawicy. Skąd to wiem? Ano stąd, że warunek progowy wejścia na listy KO ustawiony niegdyś przez Donalda Tuska (czy jeszcze aktualny?), czyli akceptacja prawa do aborcji do 12. tygodnia ciąży, jest nie do przyjęcia dla znacznej części elektoratu tradycjonalistycznego.