Dylemat, przed jakim stoją uczestnicy szczytu NATO w Wilnie, wydaje się dość oczywisty. Nie „czy”, ale „kiedy” Ukraina w NATO. I „jaka”. Czy w granicach sprzed 2014 roku? Stabilna i koncentrująca się na odbudowanie państwa, wzmacnianiu demokracji i praworządności. Czy inna, przymuszona do zgniłego kompromisu i dysząca rządzą zemsty wobec imperialnej Rosji?
Ta druga byłaby jak beczka prochu, wciąż grożąca wybuchem kolejnej fazy konfliktu na Wschodzie. Taka Ukraina stałaby się bardzo problematycznym członkiem NATO, więc liderzy sojuszu mają dodatkową motywację, by nie limitować pomocy, a wręcz nasilić wsparcie dla walczącego Kijowa. Zysk będzie podwójny: zwycięstwo w konfrontacji z Moskwą może wygasić lub na długi czas przytłumić imperialne ambicje Rosji, a przy okazji też ustabilizować Ukrainę, wzmacniając gwarancje pokojowej ścieżki jej rozwoju. W takiej postaci mogłaby być równoprawnym członkiem sojuszu.
Czytaj więcej
USA podsycają konflikt dostarczając broń Ukrainie - stwierdził tuż przed rozpoczęciem szczytu NATO w Wilnie, w rozmowie z agencją RIA, Konstantin Gawriłow, szef rosyjskiej delegacji na wiedeńskich rozmowach na temat bezpieczeństwa wojskowego i kontroli zbrojeń
Czy Ukraina może wejść do NATO w czasie wojny z Rosją?
Tych oczywistości w kwestii szczytu jest jeszcze kilka. Na pierwszy plan wysuwa się wspólne przekonanie (podzielane zresztą wyjątkowo trzeźwo przez społeczeństwa najtwardszych nawet sojuszników Kijowa – m.in. Polaków), że nie ma miejsca w NATO dla kraju znajdującego się w stanie wojny. To jasne, logika artykułu 5 paktu byłaby bezwzględna i NATO musiałoby się wtedy militarnie zaangażować w konflikt, a mało kto w Europie czy Ameryce chce wysyłać swoich „chłopców” na śmierć.
W związku z tym nie należy się spodziewać, że w Wilnie zapadną jakieś kategoryczne decyzje, co do terminu członkostwa Kijowa w Pakcie Północnoatlantyckim. Na to przyjdzie jeszcze czas.