To jest pytanie, które dotyczy nie tylko Turcji, ale i wielu krajów świata. Ameryki, gdzie do władzy może wrócić Donald Trump. Francji, gdzie w ostatnich wyborach prezydenckich Marine Le Pen uzyskała ponad 40 proc. głosów. Hiszpanii, która idzie ku przejęciu po raz pierwszy od śmierci Franco w 1975 roku władzy przez koalicję z udziałem skrajnej prawicy. I Polski, gdzie mimo coraz większego zagrożenia dla państwa prawa i demokracji, partia rządząca zachowuje spore szanse na trzecią kadencję.
Odpowiedź jest w każdym przypadku ta sama: populistyczny nacjonalizm. Świat już wielokrotnie stawał przed podobnym zagrożeniem. Także przed pierwszą i drugą wojną światową. Wydawało się, że wyciągnął wnioski z tych tragedii, a globalizacja i rewolucja w środkach komunikacji stworzyły globalną wioskę. Dziś widać, że to były płonne nadzieje.
Czytaj więcej
Prezydent Recep Tayyip Erdogan przypieczętował zwycięstwo w wyborach, co jeszcze kilka tygodni temu wielu uważało za mało prawdopodobne, a co zwiększa perspektywę tarć z zachodnimi rządami i wzrostu niepewności dla inwestorów.
W Turcji Recep Erdogan uruchomił cały aparat państwa, aby utrzymać się u władzy. Ludzie byli bombardowani krytyką opozycji i laurkami dla prezydenta przez służalcze, państwowe media. Mimo fatalnego stanu finansów publicznych ruszyła też fala subwencji państwowych. Jednak same wybory były zasadniczo uczciwe i oddają przynajmniej w jakimś stopniu realne nastroje społeczne.