Z powodu wojny z Ukrainą w kraju odwołano wszystkie publiczne uroczystości i lizusowskie wystąpienia przedstawicieli władz. Jedynie największy serwilista Rosyjskiej Federacji, wódz Czeczenii Ramzan Kadyrow postanowił zorganizować własne, w swojej republice. Ale Putin i tak był w Petersburgu, a nie na Kaukazie.
W sumie dostał oficjalne pozdrowienia tylko od Kadyrowa i władcy Korei Północnej, Kim Dzong Una. Nawet na „nieformalny szczyt” przywódców Wspólnoty Niepodległych Państwa – zwołany w czasie jego urodzin w rodzinnym, putinowskim Petersburgu – przyjechali nie wszyscy. Prezydent Kirgizji został w domu. Pozostali pewnie stawili się jedynie wiedzeni ciekawością, jak się czuje i jak wygląda przegrany przywódca.
Czytaj więcej
Prezydent Kirgistanu nie weźmie udziału w nieformalnym szczycie Wspólnoty Niepodległych Państw w Petersburgu, zwołanym w dniu urodzin prezydenta Rosji Władimira Putina.
Ponieważ Rosja, jej służby specjalne i prezydent z nich się wywodzący opierają się na planowaniu można śmiało założyć, że planował te swoje jubileuszowe urodziny dawno, pewnie jeszcze przed inwazją na Ukrainę. Wtedy na pewno wyobrażał je sobie inaczej. Gdyby udał się jego plan trzydniowego podboju sąsiedniego kraju rodzinny Petersburg wstrząsany byłby wybuchami fajerwerków, tłumy na ulicach piłyby i wiwatowały na jego część. W Pałacu Konstantynowskim, gdzie spotkało się obecnie jedynie ośmiu smutnych spadkobierców ZSRR, kłębiłby się tłum przywódców z całego świata, ale głównie oczywiście z Zachodu.
A pośród nich kroczyłby on – niekoronowany car, następca Piotra I, Aleksandra III i Józefa Stalina w jednej osobie.