Artur Bartkiewicz: Gdyby Orbán był premierem Polski, żądałby sankcji wobec Rosji

Gdy w niemieckich urzędach zakręcana jest ciepła woda przez deficyt gazu, Viktor Orbán ogłasza rychłe podpisanie nowego kontraktu gazowego z Moskwą. Zanim jednak pochwali się go za pragmatyzm, warto zrozumieć, dlaczego może sobie na niego pozwolić.

Publikacja: 30.07.2022 11:41

Viktor Orbán w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów podczas spotkania z premierem Mateuszem Morawieckim

Viktor Orbán w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów podczas spotkania z premierem Mateuszem Morawieckim, 14 maja 2018 r.

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek

Dlaczego Viktor Orbán na forum Unii Europejskiej blokuje zaostrzanie sankcji wobec rosyjskiego sektora energetycznego? Dlaczego gwarantuje sobie dalsze dostawy ropy i gazu z Rosji, a nawet publicznie ogłasza, że Ukraina wojny nie wygra, sugerując, że trzeba szukać jakiegoś układu z Moskwą? Robi to po prostu dlatego, że w krótkiej i średniej perspektywie czasowej ryzyko związane z taką polityką jest dla Węgier względnie niewielkie, a korzyści są oczywiste.

Abstrahując od moralnej oceny postawy rządu w Budapeszcie, polityka Orbána jest rzeczywiście pragmatyczna. Jego kraj boryka się z tymi samymi problemami, co cała Europa – inflacją i widmem kryzysu gospodarczego oraz recesji, która może objąć cały kontynent. W związku z tym jak najszybsze zakończenie wojny na Ukrainie, niezależnie od tego, na jakich nastąpi to warunkach, jest z perspektywy Budapesztu korzystne. A jako że zakończenie wojny w sposób, który można byłoby określić mianem ukraińskiego zwycięstwa (powrót do granic z 24 lutego), to perspektywa miesięcy, a może nawet lat – Orbán wskazuje prostsze rozwiązanie: pozwólmy Rosji wygrać i wróćmy do tego, co było.

Czytaj więcej

Michał Szułdrzyński: Putin mordercą, Orbán rasistą. Dokąd zmierza nieliberalna prawica

Czy jednak Orbán – chcąc zachować taki zimny pragmatyzm – prowadziłby taką samą politykę, gdyby był np. premierem Polski, tudzież premierem Litwy, Łotwy czy Estonii? Otóż nie – co powinni uświadomić sobie wszyscy nadwiślańscy apologeci polityki węgierskiego premiera wobec wojny na Ukrainie. Węgry od Polski, a także od krajów bałtyckich, a w jakimś sensie również Niemiec, odróżnia to, że jeśli nawet znajdują się na imperialnej liście dań Kremla, to zajmują na niej daleką pozycję.

Dlaczego? Po pierwsze: współczesny imperializm Moskwy, który proponuje Władimir Putin i jego otoczenie, jest mocno zanurzony w historii, o czym świadczą quasihistoriozoficzne wywody przywódcy Rosji poprzedzające inwazję na Ukrainę. A tak się składa, że historycznie Węgry – choć po 1945 r. znajdowały się w radzieckiej strefie wpływów – nigdy nie były częścią Imperium Rosyjskiego. Co więcej, kierunek ten w ekspansji caratu nie był nigdy pierwszoplanowy – Rosja kolonizowała wschód i wyrąbywała sobie drogę na zachód, łapczywie spoglądała też na południe, marząc o cieśninach Bosfor i Dardanele, ale o Budapeszcie nie marzyła. Jeśli już go pacyfikowała – tak jak w czasie Wiosny Ludów – to robiła to tylko po to, aby zachować status quo, a nie rozszerzać swoje imperium.

To, co może być pragmatyczne dla Budapesztu, realizowane np. w Polsce byłoby polityką krótkowzroczną i samobójczą

Po drugie – ważniejsze – Węgry nie stoją na drodze Rosji do Zachodu. Jako członek zachodnich sojuszy nie stanowią też zagrożenia dla najważniejszych ośrodków rosyjskiego państwa – Moskwy czy Petersburga. Zupełnie inaczej jest z państwami bałtyckimi i Polską, które w przypadku podporządkowania sobie Ukrainy przez Kreml stałyby się naturalnym, kolejnym celem odbudowy rosyjskiego imperium. Kraje bałtyckie odcinają bowiem Rosję od Bałtyku i blokują dostęp do obwodu kaliningradzkiego (tak jak ukraiński Donbas oddzielał Rosję od anektowanego nielegalnie Krymu), z kolei Polska jest zaporą odcinającą Rosję od Zachodu, który Kreml – z wojskami stojącymi na Odrze – mógłby szachować znacznie skuteczniej niż obecnie. O sankcjach, ropie, gazie i węglu nie da się rozmawiać, nie biorąc tego pod uwagę.

Dopiero uwzględnienie tych czynników pozwala mówić o pragmatyzmie lub jego braku. To, co może być pragmatyczne dla Budapesztu, realizowane np. w Polsce byłoby polityką krótkowzroczną i samobójczą: za cenę kilku lat spokoju i dobrobytu narażałoby nasz kraj na śmiertelne niebezpieczeństwo, w jakim znalazła się dziś Ukraina. Owszem, Polska i państwa bałtyckie są w znacznie lepszej sytuacji jako członkowie potężnego sojuszu wojskowego, ale Kreml dowiódł już, że w swoim imperializmie potrafi postawić bardzo wiele na jedną kartę. Pragmatyzm nakazuje brać pod uwagę różne scenariusze.

Czytaj więcej

A co, jeśli Ukraina przegra

Dlatego Orbán jako premier Węgier może flirtować z Putinem. Gdyby jednak był premierem Polski, prawdopodobnie domagałby się ostrzejszych sankcji wobec Rosji z równą, jeśli nie większą, determinacją, jak Mateusz Morawiecki i jego rząd. Właśnie dlatego, że jest taki pragmatyczny.

Dlaczego Viktor Orbán na forum Unii Europejskiej blokuje zaostrzanie sankcji wobec rosyjskiego sektora energetycznego? Dlaczego gwarantuje sobie dalsze dostawy ropy i gazu z Rosji, a nawet publicznie ogłasza, że Ukraina wojny nie wygra, sugerując, że trzeba szukać jakiegoś układu z Moskwą? Robi to po prostu dlatego, że w krótkiej i średniej perspektywie czasowej ryzyko związane z taką polityką jest dla Węgier względnie niewielkie, a korzyści są oczywiste.

Pozostało 91% artykułu
Komentarze
Jerzy Haszczyński: Dyktatury chętnie ubierają agentów w kostium uchodźcy
Komentarze
Estera Flieger: TVP w samolikwidacji. Miała być BBC, a są groźne teorie spiskowe
Komentarze
Artur Bartkiewicz: Andrzej Duda mówił „Woodrow Wilson”, a echo odpowiadało „Donald Trump”
Komentarze
Maciej Miłosz: Nasz sojusznik USA, czyli dlaczego musimy stawiać na własne zdolności obronne
Materiał Promocyjny
Big data pomaga budować skuteczne strategie
Komentarze
Prawyborczy gamechanger. Świetna wiadomość dla Sikorskiego, bardzo zła dla Kaczyńskiego
Materiał Promocyjny
Seat to historia i doświadczenie, Cupra to nowoczesność i emocje