Kiedy Amerykanie zaproponowali Wołodymyrowi Zełenskiemu ewakuację, odpowiedział krótko: „Nie potrzebuję podwózki, tylko nabojów”. Z Kijowa uciekać nie zamierza. Codziennie nagrywa przemówienia, w których dodaje ducha rodakom, wzywa do walki, relacjonuje sytuację na froncie, mówi o okrucieństwie wroga, zniszczeniach cywilnej infrastruktury, apeluje do świata o pomoc. Na dowód, że jest w stolicy, nagrywa też krótkie wystąpienia na tle charakterystycznych budowli Kijowa. Z tracącego popularność prezydenta, stąpającego po polu minowym ukraińskiej polityki w ciągu kilku dni rosyjskiej agresji przeistoczył się w bohatera Ukrainy, ba świata. „To może być ostatni raz, kiedy widzicie mnie żywego" – takie słowa pozostają w pamięci.
Czytaj więcej
Charków, drugie największe miasto Ukrainy, miał zostać ostrzelany przez Rosjan wyrzutniami rakiet Grad - podaje Anton Heraszczenko, doradca szefa MSW Ukrainy.
Jest postać z polskiej historii, którą Zełenski bardzo przypomina. Stefan Starzyński, komisaryczny prezydent przedwojennej Warszawy, nie był wcale postacią popularną (mimo dużych dokonań i talentów organizacyjnych). Był sanacyjnym urzędnikiem, narzuconym ratuszowi w czasie głębokiego kryzysu gospodarczego. We wrześniu 1939 roku stał się pamiętnym bohaterem obrony stolicy.
Podobnie jak Zełenski odmówił opuszczenia miasta (miał nawet rządowy nakaz ewakuacji) i też z werwą zagrzewał do walki i apelował do świata o pomoc. Ze studia Polskiego Radia Starzyński, to piętnował niemieckich agresorów, nazywając ich „współczesnymi Hunami”, to wzywał „ochotników gotowych umrzeć za Warszawę”, czy mówił o codziennych trudnościach oblężonego i bombardowanego miasta.