Los Ukrainy miał nam być bliski, bo jeśli najpierw ona znajdzie się na celowniku Moskwy, to potem może przyjść nasza kolej. Wsparcie jej obrony jest też obroną Polski. Nie jest jednak tak bliski, by dostarczyć jej uzbrojenie, jak czyni wiele innych państw szeroko pojętego Zachodu, nie tylko tych w naszym regionie. Wydawało się, że brak informacji o wsparciu bronią może mieć jakieś uzasadnienie (lepiej po cichu, ale skutecznie). Okazało się jednak, że Polska nie dostarczyła nic. Mówi to w dzisiejszej „Rzeczpospolitej” minister obrony Ukrainy Ołeksij Reznikow.
W sprawie broni można, a nawet trzeba coś zmienić. Niewiele można zmienić w sprawie znacznie ważniejszej: wyboru sojuszników. Polska, jej rząd i partia rządząca, w czasie największej próby postawiła na tych, którzy Rosję wspierają, podzielają jej wizję świata, a w najłagodniejszej wersji – przynajmniej jej nie krytykują. Polski premier w takim momencie świętuje w Madrycie i wydaje deklaracje z tymi, którzy Ukrainę uważają za strefę wpływów Moskwy.
Trzeba to powiedzieć wyraźnie: ugrupowania, na które postawił PiS, ze szczególnym wskazaniem na partię Marine Le Pen, mają program niezgodny z polską racją stanu. Po pierwsze, są zazwyczaj antyamerykańskie, a to od Stanów Zjednoczonych najbardziej zależy nasze bezpieczeństwo. Im bardziej amerykańskie jest NATO, tym bezpieczniej w naszym regionie.
Czytaj więcej
W środku kryzysu ukraińskiego Morawiecki wziął w Madrycie udział w zjeździe partii skrajnej prawicy, z których większość kibicuje Putinowi.
Po drugie, są też często antynatowskie lub prezentujące mętne stanowisko w sprawie zadań paktu. Po trzecie, są prorosyjskie. W deklaracji z Madrytu nie ma ani słowa o Ukrainie, o rosyjskim imperializmie czy agresji, nawet hybrydowej, choć ponoć PiS z nią walczył i walczy na wschodniej granicy.