Myślał, że w warunkach polskich może sobie pozwolić na postawę, którą przyjął premier Węgier. Chodzi o unikanie napięć z Rosją, gdy ta postanowiła brutalnie zmienić kształt terytorialny państwa ukraińskiego, a nawet o daleko posuniętą wobec niej wyrozumiałość.
Szef Kongresu Nowej Prawicy nie chciał śpiewać w jednym chórze z krytykami agresywnej polityki Moskwy. W rezultacie na krajowym podwórku zaprowadziło go to w objęcia środowiska, które legitymizuje politykę zagraniczną Władimira Putina.
Oczywiście można przyjąć, że Korwin-Mikke chciał dobrze. Nie od dziś przecież podkreśla na każdym kroku – a szczerości chyba nie można mu odmówić – że zale-?ży mu po prostu na suwerenności naszego kraju, zarówno wobec Zachodu, jak i Wscho-?du. Okazało się jednak, że ?w przypadku Polski równy dystans wobec UE i Rosji nie jest możliwy. Tak się bowiem składa, że nadwiślański eurosceptycyzm, w dodatku zaprawiony negatywną oceną polityki Waszyngtonu wobec Kijowa, w praktyce pcha nas w objęcia Moskwy.
Nic zatem dziwnego, że lider Nowej Prawicy został zaproszony na odbywającą się w zajętej przez Rosjan krymskiej Jałcie konferencję. W tym prokremlowskim „antyfaszystowskim Majdanie" wziął udział między innymi były poseł Samoobrony Mateusz Piskorski, który w sprawie konfliktu na Ukrainie posługuje się takimi samymi argumentami, jakich używają moskiewscy polittechnolodzy usprawiedliwiający aneksję Krymu.
Ostatecznie Korwin-Mikke do Jałty nie dotarł. Ale z pewnością nadal pozostaje łakomym kąskiem dla Piskorskiego i jego międzynarodowych sojuszników. Bo przecież każdy kolejny eurodeputowany do kolekcji polityków z krajów unijnych, którzy piętnując zgniły Zachód, popierają Putina, jest przydatny.