Polska samorządność budzi się co cztery lata - komentarz Tomasz Krzyżaka

Są w Polsce takie gminy i miasta, w których władzę sprawują ludzie wybrani jeszcze w 1990 roku, a więc na początku istnienia samorządów. Wcześniej wskazywali ich radni, od kilku lat wybierają ich w wyborach bezpośrednich sami mieszkańcy.

Publikacja: 06.10.2014 02:20

Tomasz Krzyżak

Tomasz Krzyżak

Foto: Fotorzepa

Czasem o zwycięstwie konkretnego kandydata decydują jego kompetencje, styl zarządzania, a także widoczne gołym okiem zmiany na zarządzanym przez niego terenie. Nic zatem dziwnego, że taka osoba cieszy się szacunkiem i zaufaniem.

W wielu miastach i miasteczkach jednak przez cztery lata między kolejnymi wyborami pod adresem włodarza słychać jedynie narzekania. Pojawiają się opinie, że przyszedł czas na zmiany, bo człowiek już się wypalił. Ale kiedy przychodzi do głosowania, znów wygrywa. Dlaczego? Bo Polacy zdają się wychodzić z założenia, że lepszy znany wróg niż nowy, nieznany.

Swój wróg przed wyborami tu i ówdzie naprawi ulice, chodniki. Zrobi imprezę, na którą zaprosi znane gwiazdy estrady. Nie przypadkiem właśnie teraz w wielu gminach kończą się kluczowe wielkie inwestycje. Da chleb i igrzyska. ?A nowy? Nie wiadomo, czego się po nim spodziewać.

Od lat grzechem polskiej samorządności jest to, że kampania wyborcza tak na serio zaczyna się półtora miesiąca przed głosowaniem, kiedy znani są już wszyscy kandydaci. Dopiero wtedy zaczyna się wytykanie błędów, zaniechań itp. Po wyborach znów na cztery lata zalega cisza. Nikt głośno nie krytykuje. Nad zwycięstwem tego czy innego kandydata przechodzi się po prostu do porządku. A wybrany nie czuje na plecach żadnego oddechu konkurencji, bo zazwyczaj ma większościowe poparcie w radzie gminy czy miasta.

Polskiemu samorządowi brakuje po prostu prawdziwych liderów. Ludzi, którym naprawdę zależy na dobru lokalnej społeczności i którzy mimo pozostawania w opozycji mają odwagę piętnować nadużycia władzy. A jeśli trzeba, będą mieli odwagę, by pójść z nią ręka w rękę. Brakuje też pracy u podstaw. A bez tej pracy nawet najlepsza i najdroższa kampania wyborcza będzie bez sensu.

Nasza samorządność budzi się raz na cztery lata. Aż chciałoby się, by wybory odbywały się co dwa.

Czasem o zwycięstwie konkretnego kandydata decydują jego kompetencje, styl zarządzania, a także widoczne gołym okiem zmiany na zarządzanym przez niego terenie. Nic zatem dziwnego, że taka osoba cieszy się szacunkiem i zaufaniem.

W wielu miastach i miasteczkach jednak przez cztery lata między kolejnymi wyborami pod adresem włodarza słychać jedynie narzekania. Pojawiają się opinie, że przyszedł czas na zmiany, bo człowiek już się wypalił. Ale kiedy przychodzi do głosowania, znów wygrywa. Dlaczego? Bo Polacy zdają się wychodzić z założenia, że lepszy znany wróg niż nowy, nieznany.

Komentarze
Kazimierz Groblewski: Ktoś powinien mocniej zareagować na antysemityzm Grzegorza Brauna
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Ważne wnioski po debacie prezydenckiej. Trzaskowski wygrywa, zadyszka Nawrockiego i kompromitacja ekstremum
Komentarze
Zuzanna Dąbrowska: Wysoka cena za Grzegorza Brauna
Komentarze
Bogusław Chrabota: Debata prezydencka „Super Expressu” na trupie dziennikarstwa
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Komentarze
Jerzy Surdykowski: Rów północnoatlantycki się pogłębia. Rozstanie z Ameryką