Materiał powstał we współpracy z Impact

Szczupły, wysoki, dziś już z siwą ale wciąż bujną czupryną: John Kerry emanuje elegancją. Jakby podyktowaną jego szlachetnym pochodzeniem. Jego matka, Rosemary Forbes, była potomkinią pierwszego gubernatora Massachusetts Johna Winthropa. Po stronie ojca jego korzenie sięgają do dziś polskiego Prudnika na Dolnym Śląsku. Jego ojciec, Richard Kerry, jako dyplomata spędził wiele lat na placówkach we Francji. John dzieciństwo przeżył więc jakby okrakiem między Ameryką i Europą, w szczególności każdego lata odwiedzając rodzinną rezydencję we francuskiej Brytanii. To na zawsze odbiło się na jego psychice: świat postrzegał w sposób bardziej złożony niż większość Amerykanów.

Poważny, pracowity, zdyscyplinowany: zdobył magisterium ze stosunków międzynarodowych na Yale, jednym z najlepszych uniwersytetów kraju. To wtedy przeżył romans z siostrą cioteczną Jackie Kennedy, której mąż był wówczas prezydentem Stanów Zjednoczonych. Zaproszony do domu Kennedych, od razu dał się porwać przez urok JFK. Zamordowany później amerykański przywódca stanie się na zawsze idolem Kerry’ego.

Takie koneksje zapewne pozwoliłyby mu trudu uniknąć poboru do Wietnamu. Ale to nie byłby John Kerry. W 1966 r., z dyplomem Yale w kieszeni, zgłosił się na wojnę. Uważał, że jest to jego patriotyczny obowiązek. Na froncie wyróżniał się wielką odwagą, czego wyrazem było przyznanie mu szeregu odznaczeń, w tym Srebrnej Gwiazdy za wyjątkową postawę w obliczu ataku wroga.

Ale to, co zobaczył Kerry, umocniło jego pacyfistyczne przekonania. Po powrocie do Waszyngtonu wygłasza przed komisją spraw zagranicznych Senatu płomienne przemówienie, w którym opisuje brutalną prawdę o wojnie, której Ameryka jego zdaniem wygrać nie może. Jego wystąpienie zostaje sfilmowane i obiega kraj. Momentalnie staje się bohaterem ruchów pacyfistycznych, choć za cenę ostrej krytyki towarzyszy walk, z których wielu zerwie z nim kontakt na zawsze.

Odwaga i opór wobec przemocy: dla wielu to jest jednak sprzeczność. Okaże się dla Kerry’ego trudną do pokonania przeszkodą na drodze wielkiej kariery politycznej. Przez dziesięć lat poświęca się więc zajęciom prawniczym. Dopiero w 1984 r. zostaje senatorem z rodzimego stanu Massachusetts. I w tej roli szybko daje o sobie znać jego niekonwencjonalny sposób myślenia. Leci do Nikaragui, gdzie spotyka się Danielem Ortegą. Prezydent wygrał co prawda wówczas uznane za uczciwe wybory, jednak już wtedy miał bliskie relacje tak z Kubą, jak i Związkiem Radzieckim. Zespół Kerry’ego wykrywa nielegalny proceder przekazywania broni przeciwnikom Ortegi (Contras). Raport, którego najważniejszym bohaterem okazał się pułkownik Olivier North, będzie wstępem do wielkiej afery Iran-Contra: procederu przekazywania mimo embarga uzbrojenia Irańczykom z udziałem wysokiej rangi przedstawicieli administracji Ronalda Reagana.

Ponownie wybrany do Senatu w 1990, 1996 i 2002 Kerry, który wywodzi się z zamożnej rodziny, staje się multimiliarderem. Po rozwodzie z pierwszą żoną Julią Thorne, z którą miał dwie córki, w 1995 r. bierze ślub z Portugalką Marią Teresą Simoes-Ferreirą, wdową po właścicielu gigantycznego producenta keczupu Johnie Heinz.

Na 2004 r. przypada szczyt kariery Kerry’ego. Zdobywa nominację Partii Demokratycznej w wyborach prezydenckich. Choć rok wcześniej głosował za inwazją Iraku, buduje swoją kampanię na krytykowaniu tej operacji i jego inicjatora George’a W. Busha. Ale to nie jest jeszcze moment, kiedy porażka, jaką skończy się dla Ameryki ta inwazja, staje się widoczna. Przeciwnie, szok pozostawiony przez ataki terrorystyczne na Nowy Jork i Waszyngton 11 września 2001 r. wciąż jeszcze w Stanach nie opadł. Bush zostaje więc tryumfalnie wybrany na drugą kadencję: ma blisko cztery miliony głosów więcej niż jego rywal.

To doświadczenie jest dla Kerry’ego na tyle bolesne, że cztery lata później nawet nie próbuje już powalczyć o Biały Dom. Bardzo wcześnie udziela swojego poparcia Barackowi Obamie przeciw Hillary Clinton. Zostanie za to wynagrodzony stanowiskiem sekretarza stanu.

Paryskie porozumienie klimatyczne, które ma powstrzymać ocieplenie klimatu oraz porozumienie z Iranem w sprawie powstrzymania programu atomowego: zapewne to na te dwa punkty chciałby wskazać Kerry, gdyby go zapytano, z czego powinien zostać zapamiętany jako szef amerykańskiej dyplomacji. Tyle że i jedno, i drugie zostało przekreślone za pierwszej i za drugiej kadencji Donalda Trumpa.

Być może więc do historii przejdzie przede wszystkim mniej wygodny dla Kerry’ego moment. To lato 2013 r., kiedy Baszar al Asad sięga po broń chemiczną przeciw swoim przeciwnikom. Sekretarz stanu staje wtedy na czele tych w Waszyngtonie, którzy domagają się interwencji Ameryki w Syrii. To zresztą zapowiadał Barack Obama, określając swoje słynne „czerwone linie”. Prezydent w ostatniej chwili się jednak cofnie, a Władimir Putin uzna ta za dowód słabości USA, co otworzy drogę do rosyjskiej interwencji najpierw w obronie Asada, a w lutym 2022 przeciw Ukrainie. W ten sposób Kerry mimowolnie przyłoży rękę do upadku tego, co w polityce międzynarodowej było mu najdroższe: porządku opartego na prawie i takich wartościach jak demokracja i prawa człowieka. Mianowany przez Joe Bidena specjalnym wysłannikiem ds. klimatu, robi wiele, aby przekonać Ameryki do kierowania się nie tylko zyskiem, ale i potrzebą ratowania środowiska. Ale kadencja Bidena okazuje się już tylko krótką przerwą w budowie świata opartego na sile i rywalizacji wielkich potęg. To już nie jest układ, do którego pasuje Kerry.

Materiał powstał we współpracy z Impact