Podczas usuwania skutków powodzi sprawdza się prawo Koźmińskiego (profesora zarządzania i autora tekstów publicystycznych w „Rzeczpospolitej”), który mówi, że każda organizacja działa tak źle, jak tylko może. Na tle totalnej niemocy państwa w kwestii ogarnięcia pomocy dla 72 tys. pokrzywdzonych gospodarstw domowych pozytywnie wyróżnia się wojsko, a szczególnie WOT, czyli tzw. terytorialsi.
Czytaj więcej
Maciej Awiżeń został odwołany ze stanowiska wojewody dolnośląskiego - informują TVN24 i Radio Wrocław.
Moja relacja nie obejmuje wszystkiego. Pomoc dla wsi położonych wzdłuż rzeki Biała Lądecka nie była tak szeroko dostępna jak dla Lądka-Zdroju. Nawet wojsko dotarło tam później i dopiero teraz, pod koniec listopada, w wielu domach usuwany jest szlam popowodziowy. Czynię to zastrzeżenie, by czytelnicy z terenów powodziowych nie zarzucili mi nadmiernego optymizmu, a z reszty Polski, by uwzględnili, że mówię o samym mieście, w którym mieszkam.
Szlam i pryzma
Praktycznie tuż po powodzi w zalanych miastach pojawili się żołnierze i żołnierki oraz strażacy – najpierw do ochrony (nie było prądu i zdarzały się kradzieże w mieszkaniach i domach), a potem do pomocy. Kierowane przez dowódców drużyny WOT wchodziły do piwnic i domów, wynosiły wiadrami tony szlamu popowodziowego i zalane przedmioty. Na ulice, a potem do kontenerów trafić musiało wszystko, co zostało zalane, a więc wszystko, co w domach, sklepach, restauracjach znajdowało się do 1,5 m nad ziemią i poniżej, w piwnicach i przyziemiach. Do końca września pryzma śmieci pod miastem wyglądała, jakby między górami wyrósł jeszcze jeden szczyt.
Obok żołnierzy i strażaków do miasta przybyli wolontariusze (w tym sporo gapiów robiących sobie zdjęcia do mediów społecznościowych) oraz dziennikarze. Na tle harujących bez wytchnienia żołnierzy, strażaków i mieszkańców każda inna grupa wypadała słabo, choć trzeba docenić dobrą wolę. Kiedy jednak przypomnę sobie młodego Polaka z Wielkiej Brytanii, który parę dni po powodzi przyjechał, jak sam mówił, „pomóc jakiejś starszej pani zrobić zakupy”, i szukał „koordynatorów” w zrujnowanym mieście, to nie dziwię się irytacji ciężko pracujących przy wyrzucaniu gruzu, którzy rzucali czasem nieparlamentarne słowa w stronę takich obserwatorów. Chyba że przyjezdni bez gadania zabierali się za łopatę, taczki albo za miotłę.