Jak pan ocenia decyzję prezydenta o podpisaniu tzw. „Lex Tusk”?
Przyjmuję ją z dużym zaskoczeniem i jeszcze większym rozczarowaniem. Prezydent powinien być arbitrem w tego typu sytuacjach i strażnikiem praworządności. A o ustawie, która ma umożliwić powołanie komisji do spraw badania wpływów rosyjskich w Polsce, można powiedzieć dużo, ale z pewnością nie to, że ma cokolwiek wspólnego z praworządnością. Mamy powtórkę z historii sprzed 100 lat, kiedy władze sanacyjne stosowały represje wobec ówczesnej opozycji. Zbiega się to symbolicznie z zeszłotygodniowym werdyktem Sądu Najwyższego, który po ponad 90 latach zrehabilitował skazanych w procesie brzeskim działaczy opozycji. Teraz powstaje komisja, która bez jakichkolwiek podstaw wynikających z naszego systemu prawnego będzie mogła na kilka miesięcy przed wyborami eliminować z życia politycznego i publicznego przedstawicieli opozycji. Jak to nazwać, jeśli nie prześladowaniem opozycji? Owszem, od decyzji komisji można będzie odwołać się do sądu, ale jeśli weźmie się pod uwagę, ile trwa u nas postępowanie sądowe, to wiadomo, że ono przed wyborami nic nie da. To dotyczy nie tylko polityków, także na przykład przedstawicieli organizacji pozarządowych czy dziennikarzy.