Milla ma 15 lat. Gdy wraca ze szkoły, na peronie metra potrąca ją chłopak. Wytatuowany, w brudnej koszuli. Rzuca tylko uwagę: „Ćwok!". Milla nie wsiądzie z koleżankami do wagonu. Z tyłu usłyszy: „W mordę! Ale masz włosy. Błyszczące jak bransoletki". Ale kiedy nagle z nosa pocieknie jej krew, Moses zerwie z siebie tę brudną koszulę i zatamuje krwawienie, żeby nie ubrudziło białej bluzki dziewczyny. Tak zaczyna się niełatwa relacja między nimi. W debiutanckim filmie Australijki Shannon Murphy nic nie jest łatwe.
„Babyteeth" nie jest opowieścią o związku dziewczyny z dobrego domu i narkomana, którego nie chce znać własna matka. Reżyserka funduje widzom niebywałą podróż emocjonalną. Pokazuje, że świat bywa bardziej skomplikowany, niż wydaje się na pierwszy rzut oka.
Śmiertelna choroba
Milla ma nawrót raka. Wie, że zostało jej niewiele czasu, i rodzi się w niej pazerność na życie, nie chce odejść, nie zaznawszy różnych jego smaków. Jej ojciec jest psychiatrą, który rozchwianą psychicznie żonę szpikuje kolejnymi antydepresantami. Rodzina jest zamożna, inteligencka, ale ma swoje problemy. Wobec choroby córki jednak się jednoczy. Tylko co można zrobić?
Rodzice wiedzą, że ratunku już nie ma. Więc może trzeba zaklinać los? Mogą jeszcze zrobić to jedno: zaakceptować chłopaka, na którym Milli zależy, choć wiedzą, że nie jest nic wart. Zaproponować, żeby z nimi zamieszkał.
A Moses? Sam wie, kim jest. Matce Milli kradnie narkotyki. Tylko na tym mu zależy. Do momentu, gdy coś w nim pęka. Chce być z Millą do końca. Już nie dla odrobiny wygody w jej domu i nawet nie dla niej samej. Dla siebie. Dla uczucia, które się w nim rodzi. Ile będzie w stanie dla niej zrobić?