Piękny film. To prawda: nie dla tych, którzy będą się mocno trzymali reguł moralnych, a nawet prawnych. A jednak jest w „Kiedy nadchodzi jesień” jakaś ogromna tęsknota za tolerancją, dobrem, bliskością. Bohaterka „Kiedy nadchodzi jesień” była kiedyś paryską prostytutką, dzisiaj powiedzielibyśmy seksworkerką. Po latach mieszka na prowincji, w Burgundii, ma przyjaciółkę Marie-Claude, z którą łączy ją przeszłość. Ma też córkę, która nie bardzo umie jej wybaczyć przeszłość, ale mieszka w jej paryskim mieszkaniu, a teraz namawia ją, by przed śmiercią przepisała na nią wiejski dom (żeby potem było mniej formalności). A wreszcie Michelle ma wnuka – małego chłopca, który bardzo ją kocha i lubi spędzać z nią czas na wsi. Tę grupę dopełnia jeszcze syn przyjaciółki, który właśnie wyszedł z więzienia. I chcąc zacząć nowe życie, znajduje przyjaźń. Chce wynagrodzić cierpienia matce, bliscy stają mu się Michelle i jej wnuk.
Jest w tym filmie coś z nastroju takich filmów Ozona jak „Czas, który pozostał” czy „5x2”. Są wyrozumiałość dla ludzkich słabości i poszukiwanie bliskości. Jako Michele piękną kreację tworzy Helene Vincent. Ale wspaniale partnerują jej pozostali aktorzy tworząc głębokie, a jednocześnie wyraziste postacie. „Kiedy nadchodzi jesień” wciąga, hipnotyzuje i zostawia widza z uśmiechem.