Imperium światła
Reż.: Sam Mendes
Wyk.: Olivia Coleman, Colin Firth, Toby Jones
— To dla mnie bardzo osobisty temat. Moja matka chorowała na schizofrenię. Próbowałem spojrzeć na świat jej oczami. Nie chciałem robić biopiku i wprowadzać na ekran małego chłopca, bo wówczas publiczność koncentrowałaby się na nim. A to miała być jej historia. Ludzie unikają rozmów na temat choroby psychicznej. W „Imperium światła” sam chciałem się tego nauczyć — powiedział mi w rozmowie Sam Mendes.
W jego filmie na schizofrenię cierpi główna bohaterka, menedżerka w kinie, w nadmorskiej miejscowości, na początku lat 80. poprzedniego wieku. Starzejąca się kobieta, która zaprzyjaźnia się, a może wręcz zakochuje w czarnoskórym chłopaku podejmującym pracę biletera. Mendes opowiada o ludziach wykluczonych. Hilary jest wyrzucana na margines społeczeństwa z powodu choroby, Stephen - z powodu rasy i narastającej w miasteczku nienawiści w stosunku do „kolorowych”. W „Imperium światła” jest dużo delikatności, wrażliwości, drobnych obserwacji. A do tego jeszcze miłość do kina. Do magii ruchomych obrazów, które wprowadzają człowieka w inny świat. Jak zwykle świetna jest tu Olivia Coleman.