„Szron" to historia dwojga młodych litewskich wolontariuszy, którzy jadą z konwojem humanitarnym na Ukrainę. Po drodze jednak zmieniają plany. Przez Polskę i Ukrainę przedostają się do Donbasu. Chcą poczuć, czym jest wojna.
Sharunas Bartas to litewski reżyser kojarzony głównie ze slow cinema, autor m.in. „Niewielu nas" i „Siedmiu niewidzialnych ludzi". W „Szronie" jego uważny, niespieszny sposób patrzenia na świat gra szczególną rolę i robi wrażenie. Nie ma tu żadnego efekciarstwa ani epatowania przygodą. Historia opowiadana jest w wolnym tempie, a w ascetycznej scenografii grają zaśnieżone przestrzenie i ciemne, zrujnowane wnętrza.
„Szron" jest filmem drogi. Reżyser obserwuje kolejne postoje w wyprawie wolontariuszy. Hotel w Dniepropietrowsku o absurdalnie wysokim standardzie, jak na sytuację wokół. Ale tu mieszkają zagraniczni dziennikarze, którzy na co dzień widzą straszliwe obrazy, a potem próbują odreagować. Świetne kreacje tworzą Andrzej Chyra jako reporter, który nagle pęka emocjonalnie, oraz Vanessa Paradis, grająca starzejącą się korespondentkę wojenną.
Rokas i Inga wyruszają w podróż przez przypadek. Trochę jak wynajęci ludzie, którzy mają dostarczyć przewożony towar. Chłopak robi przysługę koledze, który miał jechać w tę misję, a musi zostać w domu. Dziewczyna towarzyszy Rokasowi. Widać, że nie bardzo im się układa, może wspólna wyprawa zbliży ich do siebie? Ta droga jest więc czymś w rodzaju zadania, które trzeba wykonać.
Ale potem oboje zaczynają zagłębiać się w wojnę i w tragiczne ludzkie doświadczenie. Dotrą tam, gdzie wcale dotrzeć nie musieli. Jakaś siła (Przeznaczenie? Fatum?) pcha ich dalej, w miejsca, z których można nie wrócić.