Światową sławę zyskał jako twórca „Imperium zmysłów". W 1976 roku film ten wywołał wielki skandal obyczajowy. Z trudem przebijał się na ekrany, nawet zachodnioeuropejskie. W Japonii w pełnej wersji do dzisiaj jest zakazany. Ale — co ciekawe — nikt nie nazwał go obrazem pornograficznym, a najbardziej surowi krytycy nie bali się określenia „dzieło sztuki".
Słynna definicja seksu George'a Bataille'a brzmiała: aprobata życia aż do śmierci. Ta definicja mogłaby się stać myślą przewodnią obrazu Oshimy. „Imperium zmysłów" dawało się streścić w kilku słowach. Nienasycona kobieta stara się posiąść swego męża do końca, bez reszty. Spełnieniem jej opętańczej miłości może być tylko śmierć. Co ciekawe, film oparty był na autentycznej historii. W 1936 roku młoda Japonka, z miłości i namiętności zabiła swego kochanka i obcięła mu męskość.
W „Imperium zmysłów" są mocne sceny, ale nie jest to film erotyczny. To raczej opowieść o erotyźmie. Czystym, ale jednocześnie niszczącym. Oshima pokazał na ekranie rozkosz płynącą z seksu. Kadry z jego filmu porównywano do piękna XVIII-wiecznych japońskich sztychów i słynnych rycin Utamaro i Hokusai.
Dwa lata później Japończyk nakręcił „Imperium namiętności". Tym razem była to historia ubogiej wieśniaczki żyjącej pod koniec wieku XIX, która razem z kochankiem zamordowała swojego męża. Ohima znów opowiedział o chorej namiętności, ale także o tym, że nie można uciec przed sprawiedliwością, przed naturą, przed własnymi myślami. Bohaterowie „Imperium zmysłów" żyli w zaklętym kręgu swojej miłości. Kochankowie z „Imperium namiętności" naruszają prawo, są poddani osądowi boskiemu i ludzkiemu. Nic dziwnego, że ten ostatni film o opętaniu, zbrodni i karze krytycy porównywali do tragedii Szekspira i dzieł Dostojewskiego.
Oba te tytuły na trwałe zapisały się w historii kina. Ale Oshima miał w swoim dorobku także inne, ogromnie interesujące filmy. Kochał kino, był reżyserem bardzo odważnym.