Witek jest emerytowanym górnikiem, który do emerytury dorabia jeżdżąc taksówką. Barbara była kiedyś nauczycielką fortepianu. Ostatnie 20 lat przeżyła ze znanym malarzem. Po jego śmierci chce spełnić ostatnią wolę swojego mężczyzny — rozrzucić jego prochy nad morzem. Witek ma ją zawieźć ze Śląska na Hel.
Bohaterowie „Piątej pory roku" należą do dwóch różnych światów, mają inne doświadczenia życiowe, zaplecze kulturowe, wrażliwość, percepcję świata. A jednak wspólna podróż zaczyna ich łączyć.
Nowy film Jerzego Domaradzkiego jest opowieścią o dwojgu samotnych ludziach, ale także o współczesnej Polsce. — To portret naszej rzeczywistości po 20 latach demokracji — mówi „Rz" reżyser. — Refleksja nad tym, jaki był ten kraj wczoraj, a jaki będzie jutro. Bohaterowie przeżyli niemal całe swoje życie w PRL-u. Dziś są w wieku skłaniającym do podsumowań, więc ich percepcja świata jest jeszcze bardziej wyostrzona i wyczulona na wiele niuansów.
„Piąta pora roku" to pierwsza fabuła, jaką Jerzy Domaradzki kręci w Polsce od 28 (!) lat. Kiedyś członek zespołu „X" Andrzeja Wajdy, zadebiutował razem z Agnieszką Holland i Pawłem Kędzierskim „Zdjęciami próbnymi". W 1980 roku zrobił „Wielki bieg" — znakomity film o fałszu i manipulacji lat 50. W stanie wojennym obraz trafił na półkę, a reżyser zajął się kinem kostiumowym. Potem wyjechał na wykłady do Australii i został. Prowadzi zajęcia w tamtejszej szkole filmowej. Realizuje dokumenty, m.in. „Szlachetny dzikus" o podróży śladem Bronisława Malinowskiego na Triobrandy czy „Kochać czy nienawidzić" o polskich emigrantach w Australii.
Na dużym ekranie lubi opowiadać o uczuciach. Trudnych, nieoczywistych. W Australii zrealizował „Struck By Light" — piękną opowieść o osobach niepełnosprawnych, ale przecież zdolnych do miłości. I film o przyjaźni na dnie — „Historia Liliany".