Obywatel niszczony przez system

Po co sąd ma kogoś karać? Wystarczy go posadzić

Publikacja: 25.03.2013 08:48

Artykuł z archiwum tygodnika Uważam Rze

Samotny człowieczek przeciw bezdusznemu systemowi. Gdyby taki człowieczek grał w filmie amerykańskim, to dzięki determinacji i sprytowi wykiwałby system. I jeszcze na tym zarobił. Ale że jednostka taka występuje w filmie polskim, więc zostaje zgnojona. Dokładnie i dla postrachu.

Nie ma mocnych

Na przykładzie podał to reżyser Ryszard Bugajski (nigdy nie zapomnimy mu jego „Przesłuchania") w swym najnowszym filmie „Układ zamknięty". Akcja biegnie tu tak: trzej operatywni biznesmeni świetnie prowadzą wysoko dochodową firmę; firma jest transparentna, wiadomo, ile zarabia. Nie trwa to długo – zaczynają się wokół niej kręcić faceci, którzy sami niczego nie produkują, ale mają atuty – mianowicie stanowiska, od których zależą nawet najlepiej stojące firmy. Konkretnie pan prokurator (w tej roli Janusz Gajos) i szef skarbówki (Kazimierz Kaczor). Obaj wychodzą z założenia, że haracz za tzw. święty spokój im się należy i bez skrępowania o niego występują.

Biznesmeni na taką bezczelność wzruszają ramionami: nie będą płacić, bo co taki urzędniczyna może im zrobić? W papierach idealny porządek, ani cienia przekrętu. I tu się mylą! Bo urzędniczyna zawsze może im postawić zarzut. Ot, choćby pobierania lewych dochodów i prania w firmie brudnych pieniędzy. A jeszcze jak urzędniczyna wie, jak napuścić media na „krwiożerczych kapitalistów", którzy dorabiają się na ludzkiej krwawicy, to nie ma mocnych. I odbywa się pokazowe aresztowanie biznesmenów – obfilmowane i krwawo opisane w tabloidach. Po czym zalega cisza, bo – proszę nas zrozumieć – „trwają czynności procesowe". Czyli zbieranie dowodów, których nie ma i nie będzie. Chodzi jedynie o to, by wszystko razem możliwie długo trwało.

A media? Ależ one mają już nowe skandale. Takie aresztowanie po paru dniach obchodzi ich tyle co zeszłoroczny śnieg. Firma? Bez światłego kierownictwa pada, a rynek nie znosi próżni i miejsce po niej natychmiast zajmuje konkurencja. Rodziny zatrzymanych też się rozpadają, bo jak długo można czekać na chłopa, który siedzi w kryminale.

I pozamiatane. Najważniejsze, że środowisko dostało nauczkę. Nie będziecie płacić? To sobie posiedzicie. A jak wyjdziecie, to się wam zasądzi rekompensatę za niesłuszne przetrzymanie. Starczy akurat na jednorazowy pobyt w sanatorium.

Inspiracja filmu była gazetowa. I to jest bardzo ważne, bo obraz Bugajskiego to coś więcej niż film. To fakt społeczny. Oto prasa krakowska doniosła, że po siedmiu(!) latach procesu z miejscowego aresztu uwolniono trzech biznesmenów, którym przez cały ten czas prokuratura jakoś nie była w stanie przedstawić zarzutów. Scenarzyści – Mirosław Piepka i Olga Bieniek – zaczęli dopytywać: samych przetrzymanych, świadków, obserwatorów sprawy. Z tego wyłonił się model, jak prosto i w majestacie prawa zgnoić ludzi – poważnych, niewinnych i z dorobkiem. Wcale nie trzeba ich karać, wystarczy ich przetrzymać. Jak wyjdą na powietrze po paru latach, to się im – w majestacie – wynagrodzi kryminał umiarkowanymi sumami. A że oni tymczasem bankruci i ludzkie wraki? Mówi się trudno. To koszty uboczne wymiaru sprawiedliwości. Uboczne? Nie tak bardzo. Bo jak się scenarzyści wgłębili, to zaraz ze środowisk biznesmenów – powiedzmy: średniego szczebla – zaczęli się do nich zgłaszać inni niesłusznie przetrzymani. Uzbierał się ich niezły tłumek. I oni chętnie opowiadali, jak prokuratura pogrywała z nimi w te klocki. Więcej: oni się ofiarowali dołożyć finansowo do filmu, który może ludziom otworzyć oczy na to, jak się dziś w Polsce – w rękawiczkach, a jakże – załatwia niewygodnych przedsiębiorców. I ani się telewizje, ani gazety o tym zająkną. Bo nie ma kogo za to pociągnąć do odpowiedzialności. Temat brzydko pachniał Polskiemu Instytutowi Sztuki Filmowej, który przyznaje dotacje, i film dotacji – mimo zebrania pozytywnych recenzji – nie dostał. Dostał za to Wektora i to jeszcze w styczniu na etapie postprodukcji, od Pracodawców Rzeczpospolitej Polskiej. Takie rzeczy się u nas nie zdarzają. No i się go nakręciło metodą składkową. Biznesmeni wykładali pieniądze, ale większość prosiła, by nie upubliczniać ich nazwisk. Oj, oni coś wiedzą o naszym wymiarze sprawiedliwości...

Bugajski zaś przy okazji swego najnowszego filmu „mówi Zanussim": że od wykładania na stół afer woli odpowiadać na pytanie – dlaczego człowiek świadomie wybiera zło, skoro nie musi. I temu podobne z górnego C. Całkiem niepotrzebnie. Bo takie pytania stawiał już św. Paweł (List do Rzymian 7,19) i też nie doczekał się odpowiedzi. Lepszy jeden udokumentowany przewał niż tuzin wzniosłych porad „jak żyć?" – od tego towaru puchną nasze archiwa filmowe.

Pupa na konsolecie

„Układ zamknięty" jest okazją, aby przypomnieć młodszym, jak Bugajski w filmie załatwia sprawy. Z reguły trzeźwo i bez złudzeń. Wyciągamy jego „Graczy" z 1995 r. – o tym, jak się robi w Polsce kampanie polityczne. Na ekranie mamy oto rok 1990 i wybory prezydenckie: Wałęsa kontra Mazowiecki. A w poprzek Stan Tymiński. Trochę to archiwalne, ale nie całkiem. Bo owszem, jak oni tam posuwają tymi polonezami albo luksusowymi audi z 20-letnim przebiegiem. I oczywiście wyprzedzają z gracją furmanki. Jak wciągają pierwsze nad Wisłą kreski. A jak piją! „Whisky, wódka, koniak? – Wszystko jedno, byle dużo".

Piją głównie „kreatorzy wizerunku". Ci spece fachu uczą się w biegu (wcześniej nie było kiedy), jak manipulować wizerunkiem polityka, jak czarować tzw. opinię publiczną. Jak obstawiać kandydata „autorytetami", żeby miał za plecami interesującą fototapetę. Jak wcisnąć własnego kreta do sztabu wyborczego kontrkandydata, by wiedzieć, co oni tam szykują. Co sprowadza się do tego, że konkurencji podsyła się na przeszpiegi panienkę – i to nawet naszą własną... Zresztą public relations jak to całe dziennikarstwo – tak to sobie wyobraża pospólstwo – to nic innego jak posuwanie panienki osadzonej pupą na konsolecie. A co się w tym czasie miksuje na wizji, to już mniejsza. Ciemny lud kupi wszystko, wiadomo.

Bo ci macherzy nie grają o swoich pracodawców, oni grają o własne kariery. Taki jeden bubek, co miał w telewizji lansować Mazowieckiego, ubolewa, że ten na wizji potrafi tylko dwie miny: karp suchy i karp mokry. Z tym że do tego jednak coś powie.

Za to Wałęsa gada bez sensu, ale rusza się z życiem, bo to urodzona „telewizyjna małpa". Tak się spece od wizerunku przekomarzają przy markowej whisky, ale jeden z drugim wcale nie jest od tego, by nabazgrać na murze, że jego konkurent jest Żydem.

Albo mu postawić na czole hakenkreuz lub gwiazdę Dawida. Bo co jak co, ale taki komunikat zawsze trafia. I co? Kampania Mazowiecki – Tymiński – Wałęsa to już czeluść historii, ale ta cała reszta, ta mechanika polityczna, czy ona się na pewno zestarzała? Szkoda, że tego przykurzonego Bugajskiego telewizja odświeża rzadko i po północy.

Młyny sprawiedliwości

To było zderzenie małych ludzi z wielką polityką. Ale czy myśmy innych zderzeń nie oglądali? Ano, trafiło się kilka razy. Weźmy zderzenie obywatela z sądem. Podał nam to na przykładzie reżyser Wiesław Saniewski – historia zmyślona, ale na faktach. Przejechał się po naszym sądownictwie filmem „Bezmiar sprawiedliwości" (2007). Pan mecenas budzi się po przepiciu, wzrok mętny, w gębie suchy piach. Co nie znaczy, że po pierwszej porannej rozprawie nie będzie się napraszał, by go zaciągnąć na męską wódkę. I najpierw jeden kieliszek, a potem kilkanaście drugich. W trakcie pewien młody człowiek (też po prawie) narzeka na wymiar sprawiedliwości, że nudny, bo tu wszystko „odtąd dotąd". Mecenas pijaczek robi mu bezinteresowny wykład, a my się przyglądamy.

Oto zamordowano dziewczynę, ale morderca (fakt: chwilowo siedzi) pracował w telewizji, a to otwierało wiele możliwości. Protesty środowiska, naciski, upominanie się o „dobre imię". A sędziowie wiedzą doskonale, że z mediami lepiej nie pogrywać. Z tym że i na media są sposoby. Jak adwokat orientuje się, że akurat temperaturę trzyma dyskusja o aborcji, to na sali sądowej zaakcentuje, że zamordowana była w zaawansowanej ciąży. I sąd od razu kładzie uszy po sobie i zasądza wyrok za podwójne morderstwo. Bo to dobrze wypadnie w popołudniówkach.

Więc jak? Zabił, nie zabił? Tu nie chodzi o wykrycie sprawcy, tu się toczy gra wewnątrz systemu. Choćby na styku: sądy – policja. Bo policja na „miejscu zdarzenia" zachowuje się – co częste – jak stójkowi. Zadeptują ślady, wycierają odciski palców, z wanny wypuszczają wodę z osadem krwi. I podobne. A nawet jeśli się pobierze próbki rzeczonego osadu, to – bądźmy spokojni – one i tak zaginą w drodze do laboratorium. To się nazywa „dokonanie (!) uchybień". Za to są nagany, ale śledztwu pomagają one tyle co umarłemu kadzidło. W dodatku młoda siła prokuratorska zjawia się na miejscu i zamiast postawić durnych posterunkowych do pionu, mdleje na widok zwłok. Ale i policja jest w czymś dobra: po kilkunastu godzinach ogłupiających przesłuchań, o czwartej nad ranem podsuwa oskarżonemu do podpisu kwity, które go – nieostrożnego – pogrążą. I wtedy jakoś umkną te wpadki przy „zabezpieczaniu" miejsca przestępstwa.

Aparat sądowniczy? Dla niego liczą się statystyki procesów, orzekań, skazanych. Bez dobrej statystyki nie przesiądziesz się na wyższy stołek. Więc jak jest podejrzany, to się go skaże bez zbędnych procedur, bo tak będzie szybciej i to podniesie wyniki. Co sąd ma istotnego do powiedzenia na rozprawie? Uwagę do świadka: „Proszę odpowiadać w kierunku sądu". To już nawet Anna Maria Wesołowska wyrażała się sensowniej. W tym wszystkim – adwokaci. Panom mecenasom też nie zależy na dobru klientów. Oni chcą się tylko znaleźć na sali sądowej w trakcie głośnego procesu. Jak mawiają: są mecze tak ważne, że sukcesem jest już samo wejście na boisko. A jak się już raz weszło, to się tak łatwo z niego nie schodzi. Tylko co z tą zamordowaną dziewczyną? Ano, odbył się cichy pogrzeb i po sprawie. Tylko adwokaci liczą sobie odtąd wyższe honorarium. W sumie – sukces.

Człowiek w zderzeniu z PGR

W filmie mamy do odrobienia – na szczęście dla prostego człowieka – jeszcze jeden temat. Wlecze się on i wlecze, a końca nie widać. Oto prosty człowiek z dóbr popegeerowskich, na którego jakoś nikt nie ma pomysłu. Ewentualnie twórcy seriali, którzy takiego chętnie obsadzą w roli menela pod wiejskim sklepem obciągającego wino Arizona. Ale tu kino się zająknęło. Juliusz Machulski pochylił się nad popegeerowską dolą gorzką komedią „Pieniądze to nie wszystko" (2001).

Na początek przedstawił ludzi sukcesu – Kondrata i Chyrę, którym tak się powiodło w biznesie, że z mercedesa zamierzają się przesiąść w helikopter. Na czym tak wypłynęli? Otóż na podstawowym produkcie, jakiego pożąda target w wieku od 14 do 80 lat, z miejscowości poniżej 5 tys., nieczynny zawodowo. Czyli na winie owocowym – rozbełtany spirytus plus chemia. I teraz taki producent trafia do czyśćca, czyli do wioski zaludnionej przez „byłych ludzi". A tu – zmiany. Wczoraj jeszcze na byłej oborze rynny wisiały, a dziś już je ktoś zdjął i sprzedał na wódkę. Dojarka 27 lat dzień w dzień – bez wolnych sobót – o czwartej rano nosiła bańki z mlekiem, a teraz nawet ciuchy pobiera z opieki społecznej, bo renta wystarcza tylko na to, by nie zdechnąć przed pierwszym. Za całą rozrywkę miejscowi mają wysiadywanie na byłym przystanku autobusowym – teraz linia już nieczynna – i odmierzanie czasu przejazdami kolejnych ekspresów na pobliskim nasypie. A ich pociąg do lepszej Polski dawno odjechał i oni się na niego nie załapali. I zżera ich nostalgia za środkowym Gierkiem, kiedy to nic się nie robiło „za pożyczone zielone". Kredyty płynęły strugą, każdy kradł z państwowego i nikt nikogo z niczego nie rozliczał. Ale może dokona się zmartwychwstanie, skoro zbłądził tu utalentowany biznesmen ze stolicy? No i prawie się ono dokonuje. Bo miejscowi rozkręcają produkcję tego, co okoliczny target najbardziej ceni: wina jabłkowego (sady miejscowe, spad zeszłotygodniowy, stok dobrze nasłoneczniony). Miarę sukcesu ogłasza lokalny menedżer: gminy dookoła pijane w drebiezgi. Sukces? Raczej jest, jak było. I jak będzie. Układ zamknięty.

Artykuł z archiwum tygodnika Uważam Rze

Samotny człowieczek przeciw bezdusznemu systemowi. Gdyby taki człowieczek grał w filmie amerykańskim, to dzięki determinacji i sprytowi wykiwałby system. I jeszcze na tym zarobił. Ale że jednostka taka występuje w filmie polskim, więc zostaje zgnojona. Dokładnie i dla postrachu.

Nie ma mocnych

Na przykładzie podał to reżyser Ryszard Bugajski (nigdy nie zapomnimy mu jego „Przesłuchania") w swym najnowszym filmie „Układ zamknięty". Akcja biegnie tu tak: trzej operatywni biznesmeni świetnie prowadzą wysoko dochodową firmę; firma jest transparentna, wiadomo, ile zarabia. Nie trwa to długo – zaczynają się wokół niej kręcić faceci, którzy sami niczego nie produkują, ale mają atuty – mianowicie stanowiska, od których zależą nawet najlepiej stojące firmy. Konkretnie pan prokurator (w tej roli Janusz Gajos) i szef skarbówki (Kazimierz Kaczor). Obaj wychodzą z założenia, że haracz za tzw. święty spokój im się należy i bez skrępowania o niego występują.

Pozostało 92% artykułu
Film
Gwiazda serialu „Czarnobyl”, Jared Harris, odbierze nagrodę Cutting Edge Award na BNP Paribas Warsaw SerialCon
Film
EnergaCAMERIMAGE: Toruńska próba przed Oscarami
Film
Trwa zamieszanie wokół Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej
Film
EnergaCamerimage 2024: Złota Żaba dla Michała Dymka
Materiał Promocyjny
Kobieta pracująca żadnej pracy się nie boi!
Film
Nominowani w Konkursie na Najlepszy Polski Serial Roku 2024 w ramach BNP Paribas Warsaw SerialCon!