Austriak Hubert Sauper był o krok od otrzymania amerykańskiej nagrody 11 lat temu za „Koszmar Darwina". Jego najnowszy film z zeszłorocznego Berlinale wrócił z nagrodą specjalną. Teraz trafił na tzw. krótką listę 15 filmów dokumentalnych, spośród których pięć zostanie nominowanych do Oscara.
Film pokazuje, że historia w Afryce – jak nigdzie indziej – zatacza koło. Sauper odwiedza społeczeństwo, dla którego właśnie się pojawiła szansa na lepszą przyszłość. Oto upragnioną niepodległość uzyskał w 2011 roku Sudan Południowy, zamieszkany głównie przez ciemnoskórych Afrykańczyków niezadowolonych z wcześniejszego współdzielenia państwa z Arabami z północy, którego granice wyznaczyli kolonizatorzy.
Miejscowi, widząc Saupera lądującego w maleńkim samolocie własnej konstrukcji, nie biorą go poważnie. Ale też dzięki temu nie traktują jako potencjalnego najeźdźcę, choć jest biały, a biali – jak zauważa jeden z bohaterów – przejęli nawet Księżyc.
Film nie jest optymistyczną kroniką powstania najmłodszego państwa świata. Sauper opowiada historię narodzin Sudanu Południowego bez zbędnego patosu, co jest wielką zaletą, ale stawka, o jaką toczy się tu gra, jest wysoka. Na zasoby słabego kraju, kierowanego przez niekompetentny rząd, czyha wielu.
Nowe państwo musi się zmierzyć z biedą, plemiennymi podziałami i zacofaniem. Rząd, dążąc do nadrobienia cywilizacyjnych zaległości, oddałby ziemię komukolwiek w zamian za wybudowanie lotniska. Przybysze, wśród nich coraz aktywniejsi Chińczycy, odkupują roponośne grunty za bezcen. – Nie kupują, ale dzierżawią – odpowiada w filmie przedstawiciel władzy.