Film, który woła o pamięć

Nominowany do Oscara „Syn Szawła” jest wstrząsający, prawdziwy, ale też odmienny od innych obrazów Zagłady.

Publikacja: 19.01.2016 17:16

Géza Röhrig wcielił się w postać Szawła

Géza Röhrig wcielił się w postać Szawła

Foto: Gutek Film

Barbara Hollender:

To więcej niż film. To krzyk w obronie człowieczeństwa. W obronie godności, gdy jest ona deptana. Pytanie o moralność w czasach amoralnych. Po to jest sztuka, żeby takie pytania zadawać.

Mój ojciec przeżył Auschwitz. Nigdy o tym nie opowiadał. Tylko w domu zawsze musiał być chleb.

Przed dekadą wychodziłam z kina ze ściśniętym gardłem z projekcji filmu „Los utracony" nakręconego według prozy Kertesza. Lajos Koltai, najskromniej jak można, przeniósł na ekran historię 13-letniego żydowskiego chłopca z Budapesztu, który trafił do obozu koncentracyjnego. Do dzisiaj pamiętam sceny nocnych apeli na mrozie, dziecko leżące dwa dni obok martwego kolegi, żeby brać za niego porcję zupy. Kromki chleba wsuwane zachłannie, obiema rękami do ust. Selekcje do gazu. Konanie w deszczu i błocie.

Teraz na ekrany wchodzi „Syn Szawła" László Nemesa. To 48 godzin z życia Szawła Ausländera, węgierskiego Żyda, członka Sonderkommando z Auchwitz-Birkenau. I wiem, że ten film znów we mnie zostanie. Przerażające sceny. Ludzie wysypujący się z wagonów kolejowych, zaganiani do selekcji. Zamieszanie, poniżenie, strach. Szaweł nie był w tym transporcie. Razem z innymi członkami Sonderkommando nadzoruje to, co ma się za chwilę stać. Pospiesza ludzi zdejmujących z siebie ubrania, potem nagich zagania do komory gazowej. Oni myślą, że mają przejść przez kąpiel i dezynfekcję. On wie, że idą na śmierć. Potem będzie sprzątał ich ciała, mył komorę, przewoził zwłoki do spalarni, rozsypywał do wody popiół. Całe ciężarówki popiołu. To potwornie drastyczne obrazy.

Szaweł ma przed sobą niewiele życia, bo członkowie Sonderkommanda za dużo widzą, co jakiś czas są więc „wymieniani". Jego koledzy szykują ucieczkę. On ma własną sprawę do załatwienia. Ukrywa ciało chłopca, w którym rozpoznaje dawno niewidzianego syna, chce go godnie pochować. Z szacunkiem, z rabinem. To naprawdę jego dziecko? Pewnie nie. Ale Szaweł nie walczy już o przetrwanie, lecz o godność. To jego bunt przeciwko poniżeniu, bezsilny krzyk przeciwko znieważeniu wszystkiego, co najświętsze. László Nemes zadaje w „Synu Szawła" pytania o moralność w czasach amoralnych, o istnienie Boga, który się od ludzi odwraca, o istotę człowieczeństwa.

Te obrazy. Czarno-białe, utrwalone przez genialnego operatora Matyasa Erdelyego niespokojną kamerą, która zarejestrowała także to, czego zwykle na zdjęciach nie widać: strach, poniżenie, rozpacz, ból. Film Nemesa jest wołaniem o pamięć.

Od II wojny światowej minęło 70 lat. Kolejne pokolenia zapomniały o motcie „Medalionów" Nałkowskiej: „Ludzie ludziom zgotowali ten los". Dziś, w czasach terroryzmu, niepokojów, odradzania się nacjonalizmów i ruchów neofaszystowskich filmy takie jak „Los utracony" i „Syn Szawła" nabierają nowych znaczeń. Przypominają. Krzyczą. Powinny wejść do obowiązkowego programu szkolnego.

Jacek Marczyński

László Nemes zerwał z kinem pokazującym obozową rzeczywistość w konwencji surowego realizmu. Jego film o Auschwitz jest artystyczną kreacją, która bardzo mocno działa na emocje.

To, co uderza i co podkreślali krytycy już po pierwszym, konkursowym pokazie na festiwalu w Cannes, to fakt, że na ekranie niemal przez cały czas widzimy twarz lub co najwyżej lekko zgarbione plecy głównego bohatera. Bardzo rzadko i tylko przez chwilę mignie nam cała sylwetka Szawła Ausländera, węgierskiego Żyda, członka Sonderkommando.

Kamera nieustannie podąża za krążącym po obozie Szawłem. Reżyser stara się stworzyć wrażenie, jakby cały film został nakręcony niemal w jednym ujęciu, eksponującym przede wszystkim nerwowe, rozbiegane oczy Szawła. Dalszy plan jest ciągle rozmazany. Jasne plamy tworzy tłum rozbierających się do naga więźniów. Ciemne, niesprecyzowane tło okaże się drzwiami do komory gazowej, gdy ze ścieżki dźwiękowej dobiegnie do widza rozpaczliwe łomotanie. Tak zapewne błagali o życie zagazowywani Żydzi. I wreszcie są przebiegające w mroku niewyraźne sylwetki ludzi z kolejnego transportu, którzy za chwilę zostaną rozstrzelani.

Film László Nemesa jest realistyczny, bo eksponuje zmęczone oczy Szawła czy brudną podłogę w krematorium, którą on musi myć wraz ze współwięźniami. Odtwarzając jednak koszmar Zagłady, węgierski twórca operuje skrótem i znakiem. A przede wszystkim uruchamia naszą wyobraźnię, ta zaś podpowiada nam obrazy znacznie bardziej brutalne od tych, które Nemes byłby w stanie zainscenizować.

Obierając taką właśnie metodę artystyczną, László Nemes pamiętał chyba o słowach francuskiego dokumentalisty Claude'a Lanzmanna, który najdokładniej opowiedział o Zagładzie w słynnym filmie „Shoah". Oparł się w nim niemal wyłącznie na wspomnieniach wypowiadanych wprost do kamery. Lanzmann uważał bowiem, że żadne dokumentalne zdjęcie, żaden filmowy kadr nie odda tego, co działo się w obozach koncentracyjnych, dlatego zresztą wysoko ocenił „Syna Szawła".

Węgierski twórca nie jest co prawda do końca konsekwentny. W środkowej części filmu Szaweł Ausländer z zadziwiającą łatwością wędruje po rozmaitych rewirach Auschwitz, a Nemes bardziej wyobraża sobie, jak wyglądał obóz, niż odtwarza realia. Te sceny są zresztą zdecydowanie słabsze od innych, ale po nich następuje tak wstrząsający finał, że trudno wskazać inny obraz Zagłady o podobnej sile oddziaływania.

W 1997 roku Włoch Roberto Benigni nakręcił film i też wykreował w nim obozową rzeczywistość po to, by dać pełną optymizmu opowieść o tym, że mimo wszystko „Życie jest piękne". László Nemes stworzył film pokazujący, że czas Zagłady nie dawał szans choćby na odrobinę nadziei, na zmówienie modlitwy nad ciałem zmarłego chłopca. Czy ta całkowicie odmienna i wstrząsająca wizja zasługuje na Oscara?

Zobacz także:

Tarantino powraca z westernem

Film
Gwiazda o polskich korzeniach na wyspie Bergmana i program Anji Rubik
Film
Arkadiusz Jakubik: Zagram Jacka Kuronia. To będzie opowieść o wielkiej miłości
Film
Leszek Kopeć nie żyje. Dyrektor Gdyńskiej Szkoły Filmowej miał 73 lata
Film
Powstaje nowy Bond. Znamy aktorów typowanych na agenta 007
Film
Mają być dwie nowe „Lalki”. Netflix miał pomysł przed TVP