To chyba jedyne w świecie miejsce, w którym równocześnie można mieć chorobę morską i typową dla gór chorobę wysokościową. Najwyżej położone żeglowne jezioro świata, jak wpajano nam na lekcjach geografii, często zaskakuje falami i silnymi wiatrami. Aviomarin może się więc przydać. Z kolei wysokość, na jakiej znajduje się lustro wody – 3820 m n.p.m. – też jest niebagatelna. Jeśli przyjedziemy tu znad oceanu, ból głowy i zadyszka po kilku szybszych krokach – murowane.
[srodtytul]Pływająca wyspa[/srodtytul]
Główną bazą wypadową do wycieczek po „Titi-khakha”, jak mówią miejscowi, stanowi położone na jego południowo-zachodnim krańcu miasto Puno. Wczesnym rankiem meldujemy się w tamtejszym porcie, skąd wyruszają łodzie na wyspy. Zwykłych wysp na Titicace jest 41. Drugie tyle jest też jednak ruchomych wysp zbudowanych przez Indian* Uros. To one są głównie celem wycieczek turystów. Leżą niedaleko – zaledwie 20 minut rejsu łodzią motorową, kanałem wyciętym wśród trzcinowych pól. Trzcina zwana totora to właśnie budulec, z którego Uros budują ni to tratwy, ni to wyspy. Aby nie dryfowały, zakotwiczają je przy pomocy lin i pali do płytkiego w tym miejscu dna. Mniej więcej co dwa tygodnie kładą nową warstwę, w ten sposób niektóre wyspy są tak grube, że dotykają już dna.
Co jakiś czas powstają nowe – na przykład niedawno mieszkańcy jednej z nich po kłótni podzielili swoją wyspę na dwie części. Poza tym bywa, że stara wyspa zaczyna gnić i wtedy trzeba zrobić nową.
Trochę denerwuje nas, że przy prawie każdej z nich widzimy jakąś łódź z turystami. – Jest jednak kilka takich, które turystów nie przyjmują – zapewnia lokalny przewodnik. Wyspa, na której my lądujemy, ma około 100 metrów długości i 50 metrów szerokości, a zamieszkuje ją jeden rodzinny klan. Trochę niepewnie stąpamy po uginającym się podłożu, ale nasz przewodnik spieszy z wyjaśnieniem: – Bez obawy! Ma sześć metrów grubości, nie zatonie!