Wczoraj nie można było przepłynąć promem z wyspy na wyspę. Zamknięte były szkoły, uczelnie wyższe i urzędy. Nie pracowali lekarze i personel szpitalny. Grecja po raz kolejny została sparaliżowana i znalazła się o krok od społecznej eksplozji, którą może spowodować dowolny powód – na przykład sugestia przebywającej w Atenach misji Międzynarodowego Funduszu Walutowego, że obecne cięcia wydatków są za małe.
W czwartek ulicami Aten przemaszerował ponaddziesięciotysięczny pochód. Ludzie protestowali pod hasłami: „Żadnych złudzeń, wojna bogatym”. Demonstrujący protestowali przeciwko kolejnym cięciom wynagrodzeń, zamrożeniu emerytur i podwyżkom podatków, wprowadzonym by ratować finanse publiczne.
Zdaniem ekonomistów Grecy są w stanie przystać na cięcia i niedogodności, ale domagają się jakiejś rekompensaty. Chętnie zobaczyliby w więzieniu oszustów podatkowych czy skorumpowanych polityków. Zdaniem Costasa Panagopoulosa z badającej nastroje społeczne firmy ALCO „naród chce krwi”. Jednocześnie premier Jeorjos Papandreu nadal cieszy się poparciem większości społeczeństwa.
Eurostat skorygował wczoraj wysokość greckiego deficytu finansów publicznych, który w 2009 r. wyniósł nie 12,7 proc., ale 13,6 proc. PKB. Eurostat ma też zastrzeżenia co do jakości greckich danych. Dotyczy to wydatków społecznych oraz transakcji z udziałem banku Goldman Sachs, które pomogły częściowo ukryć deficyt. Dlatego grecki deficyt za 2009 r. może wzrosnąć o 0,5 pkt proc.
Wczoraj agencja Moody’s obniżyła grecki rating z A2 do A3 i nie wyklucza dalszej korekty. W reakcji na te informacje oprocentowanie 2-letnich greckich obligacji wzrosło do 10,1 proc. – Niestety, nie ma żadnej możliwości prostego i szybkiego rozwiązania greckich kłopotów – podsumował wczoraj Dominique Strauss-